Aż trudno uwierzyć, że nie ma jej już wśród nas, że nie stworzy nowych ról, że nie zagra znowu z Piotrem Fronczewskim, że nas nie poruszy ze sceny, nie rozbawi z ekranu. 25 maja Gabriela Kownacka obchodziłaby swoje 69. urodziny. Odeszła 30 listopada 2010 roku, ale przecież… ciągle jest. Gdyż "umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci". A my pamiętamy. Jej role, Jej 'Tajemnica' nie dadzą nam o niej zapomnieć…
Gabrysia, Gabiśka, Gabryśka, Gaba, Lady Gabi - dla przyjaciół i znajomych; Gałka dla rodziców. Dla widzów - Anka z "Rodziny zastępczej", Anita z "Hallo Szpicbródka" i Dorota z "Matek, żon i kochanek", dla teatromanów - tytułowa Pepsie ze sztuki wyreżyserowanej przez Edwarda Dziewońskiego, Maggie Arthura Millera z "Po upadku", Ofelia z "Hamleta" czy Linda z "Zagraj to jeszcze raz, Sam" Woody'ego Allena w reżyserii Adama Hanuszkiewicza... Teatr był jej prawdziwym żywiołem, nazywała go "ostatnim bastionem", choć popularność zyskała przede wszystkim dzięki kamerze.
Nigdy jednak nie chciała być gwiazdą (ani celebrytką...) i zawsze do tego określenia podchodziła z dużym dystansem. "Nie ma we mnie potrzeby bycia gwiazdą, natomiast chciałabym być wybitną aktorką" - mówiła w wywiadach. Jeżeli gwiazda to osoba, która regularnie gości na okładkach kolorowych gazet, w rubrykach z plotkami lub modą, bierze udział w różnego rodzaju rozrywkowych show, to nią nie została.
Celebryckie spędy są ostatnią rzeczą, która ją interesowała. Jeżeli jednak gwiazda to aktorka, która potrafi równie wspaniale i wiarygodnie zagrać zarówno seksownego kociaka, kobietę na skraju załamania lub szaleństwa czy zaradną matkę, która emanuje siłą i charakterem, która ma własne zdanie i nie ulega wpływowi innych - to była jedną z najcudowniejszych gwiazd naszego kina, telewizji i sceny. Miała to "coś", tę magię, która przyciąga widza do aktora, niezależnie od tego czy jest na pierwszym czy drugim planie.
"To była bogini. Wchodziła na plan i wszyscy byli w nią wpatrzeni. Nie miała Humorów i Kaprysów; nigdy też nie zabiegała o Kasę!!! Gdy oglądam w Polsacie stare odcinki serialu »Rodzina zastępcza«, to widzę, jakie wrażenie robi Gabriela" - wspominała pracę z nią Maryla Rodowicz. W serialu Michała Kwiecińskiego, emitowanym przez telewizję Polsat od 1999 roku, grały siostry: Gabrysia była pragmatyczną, rzeczową, kochającą, troskliwą, acz wymagającą Anką, a Rodowicz - zakręconą, lekko roztrzepaną i wiecznie zaaferowaną Urszulą.
"Była aktorką naprawdę kochaną przez publiczność, to jest takie najwyższe wyróżnienie dla aktorów, nie wszyscy mają swoją publiczność, Gabrysia na pewno ją miała" - wspominała w "Rzeczpospolitej" Joanna Szczepkowska, jej koleżanka z roku. "Miała też mnóstwo Prawdziwych!!! (a nie fałszywych i koniunkturalnych) Przyjaciół, a to też świadczy o człowieku, że ktoś albo emanuje tym, że przyciąga ludzi, albo nie. Ona na pewno przyciągała ludzi, to bardzo wielki dar".
Kownacka bardzo ceniła sobie swoją prywatność i ponoć nawet z najbliższymi niechętnie dzieliła się swoimi troskami. Piekielnie inteligentna, skromna, dowcipna, wrażliwa, ciepła i…. skryta, tajemnicza. Powściągliwa - to pewnie jedno ze słów, które najlepiej ją opisują. Używa go m.in. inna z jej koleżanek z roku, EWA ZIĘTEK. "Rok mieszkałyśmy w Dziekance [akademik - przyp. red.] w jednym pokoju, i tak prawdę mówiąc, ja taka ekspansywna, dosyć zewnętrzna, żyłam jakimiś emocjami, opowieściami o jakichś chłopakach, a Gabrysia była bardzo powściągliwa, nawet powiedziałabym, że chłodna. To nie była Marylin Monroe, raczej Marlena Dietrich. (...) Byłam pełna podziwu dla jej odpowiedzialności i pewnego rodzaju dyscypliny. (…) Była porządną osobą, która starała się sprostać wymaganiom".
Lata później to się nie zmieniło. Nawet w kolejnych pogłębionych rozmowach o swoich nowych rolach zawsze stawiała wyraźną granicę pomiędzy postacią i osobistymi przeżyciami oraz doświadczeniami - "(…) Czy ja sobie radzę? Tego nie powiem, nie muszę. A więc moja bohaterka…" - ucinała z Wielką Klasą i Delikatnością, acz również z dosadnością wszelkie próby wtargnięcia na swoje terytorium. Nigdy nie zabiegała o Poklask, o Uwagę, wręcz od nich uciekała.
Wedle słów przyjaciela z lat licealnych, Grzegorza Bednarza, zawsze trzymała się na peryferiach show-biznesu, za to "starała się być na każdym zjeździe szkolnym, zapraszała na swoje premiery kolegów z liceum, bo bardzo szanowała dawne Przyjaźnie".
"Nie spotykaliśmy się i nie rozmawialiśmy zbyt często. Ale bywało, że przegadaliśmy i parę godzin. O wszystkim. O niczym. Z tym, że Gabi od czasu do czasu sprowadzała mnie na ziemię swoim zdecydowaniem. Zdarzało się też, że rozmowy dotyczyły spraw prywatnych i takimi pozostaną. Stawiała tak wyraźną kropkę przy nich, że nie wyobrażam sobie naruszenia jej zaufania. Tak, jak wszyscy pozostali wspominający ją koledzy" - zaznacza mój kolega z ławy licealnej, Roman Dziewoński, autor opublikowanej na początku 2013 roku książki "Gabriela GABI Kownacka".
Może dlatego trudno gdziekolwiek, nawet we wspomnianej biografii, natrafić na jakieś długie zwierzenia na temat jej dzieciństwa, krewnych ze wschodnimi korzeniami, najbliższej rodziny, związków. To jedynie szczątkowe wypowiedzi tych, którzy ją znali, kilka anegdot.
Przez siedem lat urodzona 25 maja 1952 roku wrocławianka, jedynaczka Gabriela Kwasz (Kownacka - po mężu) uczęszczała na zajęcia baletowe w ośrodku choreograficznym TKKF "Aktor", ale werdykt lekarski: zbyt słabe serce na taki wysiłek (szczęśliwie wada nie przeszkadzała w normalnym funkcjonowaniu), przekreślił jej dalszą karierę w tańcu. Nie załamała się. Kochała przecież też książki, poezję, teatr, awangardę i wyobraźnię. "(…) Z takiej miłości do literatury krok już tylko do wyboru szkoły teatralnej. I tak było właśnie w moim przypadku. (…)"- cytuje słowa Gabi Romek Dziewoński.
"Urodziłam się wśród ludzi, którzy nie są artystami i nie wzrastałam w takiej atmosferze, że bycie artystą jest rzeczą normalną. Było to dla mnie czymś zupełnie nadzwyczajnym, nie miałam pojęcia, jak to jest naprawdę (…) jaki to jest zawód i jak to wszystko wygląda. I cały czas byłam otoczona takim obiegowym dość stwierdzeniem, że, żeby dostać się do szkoły teatralnej, to trzeba mieć przede wszystkim znajomości, bardzo dobre układy. (…) Właściwie tak, jakbym spadła z księżyca, ale postanowiłam, że może jednak spróbuję. Jak się nie dostanę, to nic się złego nie stanie".
W asyście mamy i ówczesnego ukochanego pojechała na ośmiodniowy egzamin do Warszawy. Nie przygotowała - jak sama podkreślała - niczego oryginalnego, nie liczyła, że się uda - papiery miała złożone również na polonistykę, niezbyt się denerwowała. Podeszła do sprawy nadzwyczaj spokojnie i… zdała z pierwszą lokatą.
Trafiła na nadzwyczaj utalentowany rok: Krystyna Janda, Ewa Ziętek, Joanna Szczepkowska, Emilian Kamiński, Jerzy Rogulski... Rektorem szkoły był wówczas najwybitniejszy nasz aktor XX wieku, TADEUSZ ŁOMNICKI (ŁOM). Dla niej samej nie był to jakiś szczególnie burzliwy zawodowo okres. "(…) właściwie ze szkoły wyniosłam niewiele - może poza takim jakimś wstrętem do tego wszystkiego, co jest konkursem nieustającym. Zresztą zostało mi to do dziś, że staram się nie ścigać z nikim, tylko sama ze sobą. (…) Szkołę wspominam letnio, letnio, po prostu wydaje mi się, ze osoba w miarę inteligentna, nie mająca problemów z dykcją, jest w stanie przejść tę szkołę w jakiś sposób bezbolesny. I ja właśnie tak ją przeszłam. Ślę, że nikogo z profesorów specjalnie nie zafascynowałam. O mnie opinia taka była, że jestem taką dość konwencjonalną aktorką czy młodą dziewczyną" - czytamy słowa Kownackiej w jej biografii.
Aczkolwiek…. okres studencki nie upłynął dla aktorki aż tak "letnio". Przede wszystkim na korytarzach PWST poznała swojego męża - Waldemara Kownackiego (ur. 1949). "Wszystkie dziewczyny patrzyły na nich jak na film" - opowiada Dziewońskiemu Ewa Ziętek. "(…) Wszystkie wiedziałyśmy, że Waldek szyje dla niej sukienki, pudełka robi całkowicie bez użycia gwoździa. (…) Kupił Gabrysi buty - a skąd wiedział, jaki jest Gabrysi numer, bo dokładnie dłoń Waldka to była stopa Gabrysi, numer 35… To właściwie przesłaniało tę Szkołę Teatralną. Taka miłość, która się prawie nie zdarza. To nie żaden film, to na naszych oczach toczyło się, było jakieś takie z innego świata… (…) Gabrysia dostawała od niego prezenty, takie jak łańcuch od krowy, dachówki z dachu, kawałek rynny i miała te dary wszystkie poukładane obok łóżka. Mówię kiedyś -- Weź zrób z tym porządek, wywal to wszystko, a ona - Przecież nie mogę. To są prezenty! Od Waldka, który wyrwał jakiś znak drogowy, albo kawałek czegoś innego. Nie mógł takiego normalnego prezentu przynieść, bo to byłby banał".
Kownaccy doczekali się syna, Franciszka (1983). I choć później ich małżeństwo się rozpadło, pozostali przyjaciółmi. Gdy zachorowała, mocno zaangażował się w opiekę nad nią. Tak samo w przyjaźni pozostała ze swoim kolejnym partnerem - Witoldem Adamkiem. Taka była!
A trzeba podkreślić, iż zawsze miała powodzenie u mężczyzn. "Gabrysia była kobietą pełną Wdzięku i Nieprawdopodobnej Urody. Nie wiem, czy taką urodę ktokolwiek kiedyś w życiu miał. Może jakaś hollywoodzka gwiazda. To była Uroda Porażająca" - mówiła o niej Stanisława Celińska. "Była piękną kobietą, bardzo „kobiecą”, wybitnie utalentowaną. Poza talentem i wrażliwością miała niezwykły urok i klasę, dystans i tajemniczość" - wspominał ją w "Gazecie Wyborczej" Witold Sadowy.
Wielu się w niej podkochiwało. Był wśród nich ponoć Waldemar Krzystek. Gdy z Wojciechem Jerzym Hasem w Wenecji pokazywała "Niezwykłą podróż Baltazara Kobera", wpadła w oko Harveyowi Keitelowi. "Śmiałyśmy się z niego, bo miał dziwaczny, błyszczący garnitur i sandały włożone na bose nogi" - opowiadała na łamach "Gazety Wrocławskiej" Wanda Ziembicka, wdowa po Hasie. "(Keitel) oszalał na punkcie Gabrysi i jej pięknego, dyskretnego uśmiechu, ale ona w ogóle nie była zainteresowana tymi zalotami".
W Hollywood chyba nie tylko Keitel by ją pokochał. Jej talent, warsztat, dyskretny, lekko zaczepny uśmiech, wspaniała figura, ale i… "Wytwarzała wokół siebie pewien dystans (…) była to jej cecha charakteru. (…) Tego rodzaju dystans bardzo mi się podoba. Dodaje kobiecie pewnej tajemnicy, co przy jej niezwykłej, świetlistej twarzy robiło duże wrażenie" - mówił o niej Jan Nowicki, z którym zagrała w "Matkach, żonach i kochankach" oraz w "Dzieciach i rybach". "Najgorszy oczywiście jest Sfinks bez zagadki" - sama żartowała.
Skromna, niezauważalna, "aktorka konwencjonalna", bardzo szybko dostrzec się jednak dała. W sumie jeszcze zanim nauczyła się czegokolwiek o aktorstwie. To jej drugie ważne doświadczenie studenckiego życia - angaż do "Wesela" (1972) Andrzeja Wajdy - jej ekranowy debiut. Mistrz dostrzegł ją jeszcze na egzaminach - ją i Ewę Ziętek, która wcieliła się w postać Panny Młodej.
Kownackiej przypadła rola Zosi. "(…) to jest taki debiut, który wydaje się niesamowicie atrakcyjny" - cytuje wspomnienia Gabrysi Dziewoński. "Ja przeszłam gehennę w trakcie tego debiutu, ponieważ kompletnie niczego nie umiałam. Ale to niczego. Nie umiałam wykonać najprostszego zadania o jakie pan Andrzej Wajda mnie prosił. (…) Zawsze będę pamiętała (…), że miałam być oparta o ścianę i miałam z błyszczącymi oczami (…), rzucając głową patrzeć na niby tłum, który tańczy. Oczywiście tego tłumu nie było, bo trudno było angażować cały tłum, żebym ja na swojej przebitce [bardzo krótkie ujęcie, wmontowane w film - przyp. red.] to zagrała. Nie byłam w stanie tego zagrać. Pszoniak na dźwięk mojego nazwiska po prostu dostawał szału, ponieważ nie był w stanie zagrać, tak uważał, swojej roli dobrze, jeżeli Zosia będzie tak beznadziejna jak ja. Ale, nie wiem na skutek jakich dobrych tam serc, nie zostałam wyrzucona z tego planu".
Kilka lat później zarówno Wojciech Pszoniak ("Skazany", 1975 - "Może byłam trochę starsza, może trochę bardziej z tymi osobowościami opatrzona, jakoś sobie dałam radę. Tak że drugiego, trzeciego, piątego dnia zdjęciowego Pszoniak już nie wzdragał się w ogóle na mój widok, a w tej chwili jest moim wielkim przyjacielem"), jak i Andrzej Wajda ("Kronika wypadków miłosnych", 1985) z Kownacką pracowali już z wielką satysfakcją. Nie tylko oni - wraz z uzyskaniem dyplomu zaczęła się cudownie artystycznie rozwijać.
Po szkole nie udało się jej dostać angażu w wymarzonym teatrze Jerzego Grotowskiego, którego podziwiała od lat. "Widziałam każde Pana przedstawienie. Moje największe zawodowe marzenie to praca w Pana teatrze" - napisała do niego w liście. "Droga Pani, bardzo dziękuję za tak miłe słowa. Niestety, moja wizja sztuki tak odbiega dziś od konwencjonalnej dramaturgii, że nie widzę w niej miejsca dla aktorki szkoły teatralnej. Z pozdrowieniami Jerzy Grotowski" - odpowiedział jej mistrz...
Zgłosili się za to… Adam Hanuszkiewicz z ofertą etatu w Teatrze Narodowym oraz Edward Dziewoński z propozycją angażu do Teatru Kwadrat. "Przyszli do niej we dwóch. Pan Dudek z Hanuszkiewiczem" - wspomina u Romana Dziewońskiego matka Gabrieli, pani Izabella Kwasz. "I pana ojciec powiedział tak - Gabrysiu, jeżeli chcesz grać piątego anioła w ósmym rzędzie - idź do Adama. A jeżeli chcesz grać główne role, przyjdź do mnie". Wybrała Edwarda Dziewońskiego, który od razu zaproponował jej tytułową kreację w sztuce "Pepsie". "(…) przedstawienie stało się okazją do bardzo udanego i obiecującego debiutu Gabrieli Kownackiej (…)" - pisał w swojej recenzji w "Życiu Warszawy" August Grodzicki. "Oczywiście, skromny jeszcze zasób środków aktorskich jest tu całkiem zrozumiały. Ale pokrywa go niezwykły wdzięk, temperament, poczucie humoru, lekkość i zadziwiająca jak na debiutantkę swoboda. (…) w osobie Gabrieli Kownackiej można powitać talent komediowy wart uwagi i niezmarnowania".
Niemal równocześnie pojawił się u Gabrysi Andrzej Łapicki z propozycją roli w Teatrze Telewizji - roli… Marilyn Monroe - Maggie w sztuce Arthura Millera "Po upadku". "Miała w sobie coś z Marylin Monroe" - mówił po latach artysta. "Wybrałem ją spośród wielu kandydatek. I nie pomyliłem się. Jako Maggie łączyła naiwność z ciepłem i seksem. Była świetna. Potem zresztą za tę rolę dostała Nagrodę im. Cybulskiego". I na jakiś czas okrzyknięta została "polską Marylin Monroe". Szczęśliwie dla osoby z takim talentem i energią "łatka" nie przeszkodziła w dalszej karierze - tak teatralnej, jak i filmowej oraz telewizyjnej. Z Kwadratu przeszła do Współczesnego, potem do Teatru Studio, a od 1999 roku, aż do śmierci - była aktorką Teatru Narodowego. Gościnnie występowała też na innych scenach, a przed kamerą….
Jerzy Hoffman ściągnął ją do "Trędowatej" (1976), Paweł Komorowski do "Szarady" (1977), Witold Leszczyński do "Rekolekcji" (1977), Radosław Piwowarski do "Ciuciubabki" (1977), Andrzej Trzos-Rastawiecki do "Skazanego" (1977), Wiesław Saniewski do "Nadzoru" (1983), Piotr Szulkin do "Ga, Ga. Chwała bohaterom" (1985), Filip Bajon do "Sauny" (1992), Waldemar Krzystek do "Zwolnionych z życia" (1992), Feliks Falk do "Kapitału, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce…" (1989), Wajda, Has, Zygadło, Szabo…. - to bardzo długa lista. Polska zakochała się w niej po jej roztańczonym występie - tancerka Anita - w komedii muzycznej, rozgrywającej się w Warszawie lat 20. w teatrzyku rewiowym "Czerwony Młyn" - "Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ Króla Kasiarzy" (1978) Janusza Rzeszewskiego i Mieczysława Jahody. Jej partnerem był Piotr Fronczewski, z którym po latach doczekała się kolejnego przeboju - tym razem telewizyjnego: "Rodziny zastępczej". Sama żartowała, iż serial mógłby nosić tytuł "Hallo Szpicbródka, 20 lat później", a jej Anka nosiła na kostce taki sam łańcuszek, jaki Anita otrzymała od Króla Kasiarzy…
* * *
Choroba zaatakowała w 2004 roku - rak piersi. Stanęła do walki z podniesioną głową. Wydawało się nawet, że wszystko jest już na dobrej drodze, że wygrała, że może znowu normalnie pracować, dalej się rozwijać… W 2008 usłyszała od lekarzy: rak mózgu. "Najpierw podziwialiśmy jej talent. A gdy przyszła choroba - również godność, hart ducha i siłę, z jaką walczyła z niesprawiedliwym losem, nie poddając się do końca" - żegnał ją Jan Englert. Jan Nowicki dodawał: "Gdy dowiedziałem się, że nie żyje, poczułem żal, była jeszcze młoda, chociaż umierają młodsi, i nie mamy na to żadnego wpływu. Tylko jak piękno umiera, to bardziej boli. Jak każda piękna kobieta, do śmierci się nie nadawała".
Odeszła 30 listopada 2010 roku, ale przecież… ciągle jest. Gdyż "umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci". A my pamiętamy. Jej role, jej 'tajemnica' nie dadzą nam o niej zapomnieć.
W książce "Gabi", która ukazała się już po śmierci aktorki, dowiadujemy się, że Kownacka była niezwykle dobrą, pełną empatii osobą, która nigdy nie odmawiała pomocy potrzebującym. O swojej działalności charytatywnej zabroniła jednak komukolwiek mówić. Nie chciała, aby te informacje dotarły do mediów. To tylko dowodzi, jaka była skromna.
"Aktorka była zaangażowana w rozmaite akcje charytatywne. Pomagała rodzinom zastępczym, zaangażowała się też w pomoc dzieciom, które pokonały raka. Brała udział w kampanii „Szkoła bez przemocy”. I pomagała także finansowo. Oczywiście – gdy żyła – nie życzyła sobie, aby jakiekolwiek informacje o tym docierały do mediów. Była w tym postanowieniu wyjątkowo konsekwentna" - czytamy w "Fakcie".
-------------------------------------------------------------------
Źródło podstawowe: rozmowy z Aktorką oraz biograficzna książka mego kolegi z klasy maturalnej, Romana Dziewońskiego [syna Edwarda Dziewońskiego]: "Gabriela GABI Kownacka".
❤ [*] ❤
Marr jr
Inne tematy w dziale Kultura