But it's on the table, the fire's cookin'
And they're farmin' babies, while the slaves are all workin'
And it's on the table, their mouths are all chokin'
Chris Cornell
W hołdzie bezimiennym bohaterom
Żaden intelektualny korsarz, nigdy nie napadłby na Josepha Conrada Korzeniowskiego i nie postawił mu najcięższych zarzutów - zdrady Polski oraz braku zainteresowania losem Rodaków gnębionych wówczas butem trzech zaborców, gdyby polski pisarz, umarł na emigracji w zwyczajnym zapomnieniu. Korsarz taki, darowałby sobie zainteresowanie losem szarego emigranta z Polski, bo cóż miałby do złupienia i czymże miałby się obłowić w przypadku zarabiającego na suchy chleb bezimiennego rodaka?
- Posłyszano o mnie w Polsce, przez Chicago i myślą o próbie tłumaczenia Almayer’s folly i Outcast. Tak mnie nieoficjalnie powiadamia, pewien warszawski przyjaciel.
Pisał do krytyka literatury angielskiej i późniejszego, dozgonnego przyjaciela Edwarda Garnetta, Konrad Korzeniowski, mając już blisko czterdzieści lat. Amerykańscy krytycy drugą powieść Conrada mianują arcydziełem pod względem formy i języka, określając polskiego pisarza „Kiplingiem Malajskiego Archipelagu”.
I tak na pokład Korzeniowskiego, kapitana statku, wchodzą pierwsi polscy korsarze - szalbierze, rzucając w niego oskarżenia, jakoby pisanie po angielsku, a nawet sam wyjazd z Polski był „rzeczą śliską i niesmaczną, podłażącą pod gardło (….) ten pan, który po angielsku pisuje powieści poczytne i opłacające się wybornie. Zdolności twórcze, to sama korona rośliny, sam szczyt wieży, samo serce serca narodu. I ten kwiat, ten szczyt, to serce, odbierać narodowi swemu i oddać Anglosasom (…), dlatego, że drożej płacą” - pisała autorka „Nad Niemnem” Eliza Orzeszkowa w petersburskim tygodniku polskim „Kraj”.
Oczywiście słowa te były kłamstwem. Conrad w tym czasie miał dobre recenzje, ale nie miał wielu czytelników i tonął w długach, a liche zdrowie nie pozwalało mu kontynuować pracy marynarza.
Do kanonu literatury przeszły słowa Orzeszkowej a także Tadeusza Żuka Skarszewskiego (salonowego Europejczyka - publicysty, korespondenta paryskiego), dla którego cenniejszym był „nauczyciel ludowy w Poniemóniu, niż sam polski Plato w Bostonie”
Nie mamy tutaj miejsca, aby przytaczać wszystkie powody, dla których Joseph Conrad zdecydował się pisać po angielsku „języku niedokładnym i niedopierzonym”, którego – jak mawiał „nienawidził”. Lecz, jak w życiu, podejmujemy decyzje nierzadko zrozumiałe dla nas po czasie, Korzeniowski wiedział, że musi pisać po angielsku albo wcale.
Polak czy Anglik?
- Jeśli Pan zechce mi wierzyć na słowo, to niech Pan powie, że w ciągu moich żeglug po globie ziemskim, nie oddalałem się nigdy ani myślą ani sercem od mojego kraju rodzinnego i spodziewam się być tam przyjęty, jako rodak, mimo mojego anglicyzmu.
Tak pisał do Kazimierza Waliszewskiego na wiadomość, że ten chce napisać o nim artykuł w 1903 roku.
Cóż jednak obchodzą żywe świadectwa, ocalone cudem słowa ( jak gdyby sama Opatrzność trzymała je dla nas), współczesnego, intelektualnego korsarza, który dla pięciu minut własnej sławy, będącej łupem frymarczenia życiem Josepha Conrada odkryje „prawdziwą” twarz „tego brytyjskiego agenta”.
- Cokolwiek dotyczy naszego kraju porusza Cię, choć jesteś daleko. Liczę na Ciebie, że nigdy to się nie zmieni; a wielu jest takich, co się nie troszczą o te rzeczy, mimo, że siedzą w domu. Z tego powodu, cieszy mnie to co piszesz i błogosławię Cię podwójnie.
Jaką wartość przedstawiają słowa Tadeusza Bobrowskiego, wuja Józefa Korzeniowskiego, człowieka surowego na tym punkcie, dla domorosłego historyka, który szukając swej chwały, znajduje ją w szkalowaniu wielkiego pisarza? Nie zdziwiłbym się, gdyby dla „udowodnienia” swoich racji, jedną z przedstawionych teorii takiego korsarza, była rzekoma nieznajomość swojego siostrzeńca; z którym Bobrowski korespondował przez wiele lat, i nad którym sprawował pieczę, zanim ten w wieku lat siedemnastu wyjechał z domu, by „zdradzić” Ojczyznę.
- Ty zawsze pamiętasz, że jestem Słowianinem (to jest Twoja idee fixe), ale zdajesz się zapominać, że jestem Polakiem. Zapominasz, że myśmy przywykli chadzać w bój bez iluzji. To wy, Brytyjczycy, chodzicie tylko po zwycięstwo.
Czytamy w liście napisanym w 1907 roku, do Edwarda Garnetta, coraz bliższego przyjaciela Conrada, kiedy ten próbuje wyperswadować mu porzucenie daremnej walki z brytyjską cenzurą teatralną. Ale i to za mało dla niektórych, aby uznać Conrada za Polaka. To oni przecież są sumieniem pisarza, co tkwiąc w jądrze ciemności, pierwsi wstają ze swych łóżek - grobów, by oświecić ciemnością „niedouczony lud Polski”. Wspinają się na wyżkę, by głos ich docierał nawet tam, gdzie tylko Boża cisza uświęcać się powinna.
- Ja, patrzę na przyszłość z głębokiej przeszłości bardzo czarnej i uważam, że nic nie jest mi dozwolone poza wiernością sprawie absolutnie straconej, idei bez przyszłości. Nie mogę przyjąć idei braterstwa - nie tyle z powodu, że uważam ją za nie do urzeczywistnienia, ile że jej propaganda (jedyna w niej rzecz naprawdę uchwytna) zmierza do osłabienia uczucia narodowego, którego zachowanie jest właśnie przedmiotem mojej troski…
Taką odpowiedź od Conrada, uzyskał w 1899 roku, Robert Cunningham Graham (szkocki polityk z ramienia partii liberalnej, pierwszy socjalistyczny członek Parlamentu Zjednoczonego Królestwa, pierwszy prezes Szkockiej Partii Pracy), który zapraszał go na meeting pacyfistyczny, na którym miał przemawiać.
Niewielu wie, jak dużo artykułów poświęcił sprawie polskiej Joseph Conrad, aby nie pozostawić jej „na pastwę” Rosji i Niemiec. Swoje memorandum, które przesłał do „Foreign Office” pod tytułem „Note on the Polish problem” w 1916 roku, nie wzbudziło większego zainteresowania. Artykuł ten może razić brakiem genialnego jasnowidzenia czytania przyszłości Polskiej niepodległości, lecz nie można odmówić mu zasług, starań i czystości sumienia, by „wznieść i przyzwyczaić publiczność w Anglii do tej myśli, że Polakom należy się legalne uznanie ich narodowości, tak w państwach pokonanych, jak i w państwach zwycięskich”.
Warto wspomnieć, że Joseph Conrad Korzeniowski (w pozostawionych przez niego listach, zawsze podpisywał się polskim nazwiskiem), odmówił przyjęcia szlachectwa angielskiego, ofiarowanego mu przez premiera na kilka miesięcy przed śmiercią. „Ale może tu działała duma z polskiego Nałęcza (szlacheckiego pochodzenia Conrada herbu Nałęcz ), którym zdobił „Uniform Edition” swych dzieł” (J.Ujejski) Nie chciał przyjmować „honorowych stopni akademickich” z najbardziej cenionych uczelni brytyjskich i amerykańskich.
Co czuł Joseph Conrad przybywając wraz z rodziną w lipcu 1914 roku, tak zaaferowany podróżą, że nawet nie przeczuwał dokonujących się zmian w przewrocie dziejowym, jaki zastał go w kraju, w ukochanym Krakowie, gdzie uczył się w gimnazjum na pamięć Słowackiego i Mickiewicza? Czuł, że przebywa „między swymi”. Potwierdza to w swoich wspomnieniach żona Conrada, pisząc, że „tyle rysów jego charakteru, które były dla mnie obce i nieprzeniknione dotychczas, przybrało właściwe proporcje. Zrozumiałam, że jego temperament jest to temperament jego rodaków… „
160 rocznica urodzin wybitnego polskiego pisarza, ustanowiona przez Sejm RP rokiem Josepha Conrada Korzeniowskiego, która przypada trzeciego grudnia 2017 roku, jest świetną okazją, aby szersza publiczność odkryła na nowo niepowtarzalne i niezwykłe książki Autora, ale i poznała go, jako Polaka - emigranta, który dochował wierności Polsce i Polakom „ogołoconych z wszelkiej nadziei”.
I jeśli jakiś mały rzucik wypatrzony na jego biografii, znalazł się jako plamka czy okruszek znaleziony na perskim dywanie, nie zmienia to faktu, że jego dręczone nad wyraz sumienie i niedocieczona przecież ludzka dusza, pozostały mu czyste i wierne.
- Wędrujemy tysiącami po obliczu ziemi, sławni lub nieznani, zarabiając za oceanem na rozgłos, na bogactwo, lub tylko na suchy chleb; ale zdaje mi się, że dla każdego z nas powrót do kraju musi być jakby zdaniem rachunku. Wracamy aby stanąć wobec naszych zwierzchników, krewnych, przyjaciół - tych, którym jesteśmy posłuszni i tych, których kochamy; lecz nawet ludzie nie mający ani jednych ani drugich, zupełnie swobodni, samotni, pozbawieni wszelkich więzów i obowiązków - nawet ci, których nie oczekują kochane twarze i dobrze znane głosy - muszą się spotkać z duchem przenikającym kraj, duchem, którego pełno pod niebem, w powietrzu, w dolinach i na pagórkach, na polach, w wodzie, w drzewach - z niemym przyjacielem, sędzią i natchnionym doradcą. Mówcie sobie co się wam podoba, lecz jeśli chcemy użyć radości w swym kraju, odetchnąć jego spokojem, spojrzeć w oczy jego prawdzie, musimy wrócić z czystym sumieniem.*
*******
Czy w najmniejszej drobinie kropli z całego oceanu, udało się utopić (zawstydzić) choć jednego korsarza, który zbrukanymi od kłamstwa nogami, przemierza czysty pokład statku kapitana Josepha Conrada? Nie sądzę. Będą nadal robić swoje. Z powodu pieniędzy, głupoty, czy taniego zabłyśnięcia, na które i oni rzetelnie pracują. Lecz nie wiedzą, że na końcu tej drogi, każdy ich zmysł nawiedzi obraz, o jakim nie śnili w najgorszym koszmarze. Ten sam obraz, jaki widział bohater noweli Conrada - Kurtz. Gorzka nagroda. Lecz można rzec z czystym sumieniem - zapłata godna korsarza.
*Lord Jim – Joseph Conrad
Hoyt/2017
Ci, którzy sądzą, iż wszystkim rządzi Los, nie myliliby się, gdyby się nie upierali przy tym mniemaniu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura