Nagle się okazało, że banki skarżą do ambasadorów i komisji europejskiej. Zapowiadają pozwy, choć niektórzy kwestionują, że jest jakakolwiek podstawa. Banki czują się pokrzywdzone przez rząd: czy zażądają pieniędzy podatników? Znaczy więcej w]pieniędzy podatników. Duża liczba nowych rozwiązań wspiera biznes bankowy, który jest tylko dla wybrańców. Liczba licencji bankowych jest limitowana. Spółdzielczość bankowa jest masakrowana i marginalizowana. Medialne zajawki przy okazji wszelkich afer wywołują SKOKi, czy to zasadne, czy nie. Debata przypomina monologi pijanego ślepego z głuchym. Każdy swoje.
Tylko pomyśleć, że zaczęło się od ludzi fizycznych, którzy poczuli się oszukani, ponieważ banki odmówiły im ubezpieczenia się od zmiany kursu. Umowy bankowe zostały tak skonstruowane, w ogólnikowy sposób (UOKIK spał?), że banki naliczały i naliczają dowolne odsetki (ostatnio zawyżone nawet kilkukrotnie), opłaty za fikcyjne przewalutowanie polegające na automatycznych przeliczeniach komputerowych indeksów, naciągane ubezpieczenia od niczego, co nic nie gwarantują przeważnie.
Nadzór się gramoli nieporadnie, choć zauważył, że jak wartość kredytów wzrosła, to powinny być dodatkowe zabezpieczenia, ponieważ bankom popsuły się wskaźniki, które muszą być na określonym poziomie. W związku z tym, co się stało? Państwo organizuje pomoc dla banków. Oczywiście jest dyskusja pijanego ślepca, z naćpanym głuchoniemym o „pomocy dla frankowiczów”. Czy powstaną milionowe fundusze, z których będą korzystać banki w przypadku groźby ich bankructwa? Fundusze, z których żaden frankowicz nic nie dostanie. Przecież nikt nie kazał mu brać kredytu. Natomiast banki muszą zarabiać miliardy. Nie mogą oddać odsetek, które pobrali wcześniej z tytułu podwyższonej marży w nieuzasadniony sposób (okradli kredytobiorców).
Inne tematy w dziale Gospodarka