Nie mam jakiegoś wewnętrznego przymusu pisania, choć wiele spraw komentuję na FB i pisanie nie przychodzi mi łatwo ale spróbuję w miarę regularnie pisać coś na Salonie . Na jak długo mi starczy determinacji tego nie wiem.
Wbrew tytułowi nie będzie o wyborach tylko o szczepieniach. Przez nasz kraj toczy się dyskusja o szczepieniach. Szczepić nie Szczepić oto jest pytanie. Odsądzanie od idiotów i tępaków tych którzy nie chcą się szczepić, druga strona też nie pozostaje w inwektywach dłużna w najłagodniejszych komentarzach sugerując chodzenie na pasku koncernów farmaceutycznych. Po jednej i po drugiej stronie wypowiadają się autorytety z tytułami profesorskimi i zatroskani rodzice.
Ja osobiście nie jestem w stanie ocenić argumentów rzeczowych jednej, czy drugiej strony, bo nie mam odpowiedniej wiedzy i to fakt bezsporny. Mogę natomiast przeanalizować docierające do mnie informacje, a te moim skromnym zdaniem są niespójne.
Brak możliwości 4 października przedstawiania w telewizjach od lepszego do gorszego sortu typowej nawalanki słownej polityków spowodował że newsem była tego dnia odra jako choroba. Konferencję prasową połączonych sił Sanepidu, Ministerstwa Zdrowia i innych wielkich autorytetów medycznych transmitowały na żywo wszystkie stacje telewizyjne, a tam „larum grają, larum” bo wykryto 13 przypadków odry w Polsce na Mazowszu. Pierwszy niespójny przekaz w ubiegłych latach ilość zachorowań na odrę wahała się od 100 do 140 przypadków. W tym roku za pierwsze półrocze było to 71 czyli ilość chorych kształtowała się podobnie. Z tego co ja pamiętam, a chorowałem na odrę na początku lat 70 były to tak zwane choroby wieku dziecięcego, które nie były śmiertelne i leczono je objawowo. Owszem była wysoka gorączka, wysypka, kilka dni leżenia w łóżku i po tygodniu może dwóch dniach pacjent był zdrów jak ryba i czekał na następny dopust: świnkę, szkarlatynę itp.
Nagle z odry robi się śmiertelną chorobę, a dyżurne autorytety medyczne medyczne roztaczają mroczne wizje jak to bez szczepień na przełomie wieków gruźlica zbierała krwawe żniwo, i inne choroby też. Tu kolejny dysonans poznawczy uczono mnie że gruźlicę pokonała penicylina odkryta przez Alexandra Fleminga w 1928 roku a W 1938 r. grupa trzech naukowców, w skład której obok Fleminga weszli Howard Walter Florey oraz Ernst Boris Chain, wyizolowała składnik czynny zakładając rok później pierwszą na świecie wytwórnię penicyliny. Za swoje odkrycie zostali oni uhonorowani w 1945 nagrodą Nobla. Gruźlica podczas wojny i w trudnym okresie powojennym zbierała okrutne żniwo na wycieńczonych brakiem odpowiedniego pożywienia, higieny i opieki medycznej ludzi. Zaś historia szczepień na gruźlicę jest podobna jak penicyliny w 1921 r. Albert Calmette i Camil Guerin wypróbowali opracowaną przez siebie szczepionkę przeciw gruźlicy, którą nazwano BCG (Bacillus Calmett- Guerin). Szczepionkę zaczęto wytwarzać dopiero po 13 latach, gdyż tyle czasu zajęło uczonym opracowanie prątków o osłabionych właściwościach chorobotwórczych. Wynika z tego jednoznacznie że upowszechnienie szczepionki na gruźlicę i penicyliny jest czasowo takie same – trudno jednoznacznie stwierdzić co wyeliminowało tą chorobę. Pytanie dla mnie pozostaje otwarte penicylina czy szczepionka?
Czy szczepienia są potrzebne odpowiem tak oczywiście. Kiedyś ludzkość trapiła wścieklizna nieuleczalna choroba roznoszona przez zwierzęta. Ukąszenie przed wynalezieniem szczepionki kończyło się śmiercią w męczarniach. Ludwik Pasteur wynalazł tą szczepionkę uwalniając ludzkość od tej zmory. Gdy dziecko, czy dorosły zostanie pogryziony przez niezidentyfikowane zwierzę co do którego są wątpliwości o jego stanie zdrowotnym (wścieklizna) to lepiej profilaktycznie podać serię bolesnych i mogących mieć powikłania zastrzyków niż ryzykować śmierć dziecka w okrutnych męczarniach. Stawiam dolary przeciwko orzechom że 100% rodziców zdecyduje się aby ich dzieci przyjęły taką szczepionkę, choć o wściekliźnie dawno nie słyszano.
Polskę odwiedza ostatnio 18 mln turystów w większości z krajów nie objętych przymusem obowiązkowego szczepienia. Czy słyszał ktoś jakieś larum że tylu turystów wjeżdża do naszego pięknego kraju bez książeczki szczepień. Autorytet medyczny twierdzi w mediach że gdy się zaszczepi mniej 95% to będzie epidemia taka że ho ho. Policzmy pół miliona dzieci rocznie i pięć procent z tego to 25 tysięcy zaś z 18 milionów wśród których niech będzie 20% niezaszczepionych to daje nam trzy i pół miliona osób przebywających na basenach w hotelach miejscach gdzie zaraza powinna przenosić się lotem błyskawicy i tu mam pytanie czy była jakaś konferencja z tego powodu? Czy te same osoby które kategorycznie żądają obowiązkowych szczepień współobywateli wysuwają podobne dla osób przekraczających polską granicę zapytam retorycznie.
Teraz trochę politycznie gdy nałożyć mapę odmów szczepień na mapę wyborczą to dziwnym trafem najmniejsza ilość niezaszczepionych dzieci jest na tych terenach gdzie wynik wyborczy PiS jest najlepszy. Także argumenty o pisiorskich debilach niechcących szczepień są jakby lekko przestrzelone.
Na koniec zapytam co uodparnia przepis czy szczepionka – to dla zwolenników .
Przeciwników szczepień zapytam czy swojemu dziecku pogryzionemu przez nieznane zwierzę które uciekło odmówilibyście szczepionki przeciwko wściekliźnie bo mogą wystąpić powikłania? W rodzinie żony jest przypadek śmierci po podaniu szczepionki na krztusiec, ja nic nie wiem z moich lat młodości że odra, czy świnka lub różyczka miały śmiertelne żniwo. Moim zdaniem zwiększanie ilości szczepień i wprowadzenie ich obowiązku powoduje mniej lub bardziej świadomy opór społeczeństwa – zaś pazerność koncernów farmaceutycznych ma tu dużo na rzeczy.
Mariusz Wiącek
Inne tematy w dziale Społeczeństwo