Z powodu zbliżającego się roku szkolnego można zaobserwować wzrost zainteresowania oświatą. Ja też pójdę tym torem, żeby zwrócić uwagę na kwestię dyskryminowania nauczycieli ze szkół prywatnych. Mam koleżankę, która należy do tego środowiska i od lat opowiada mi o swoich problemach w pracy, i nie są to błahostki. Nauczyciele ze szkół prywatnych to jedna z najbardziej pokrzywdzonych grup zawodowych w Polsce. Są ofiarami nieuczciwej konkurencji ze strony nauczycieli ze szkół publicznych, krzywdzi ich także państwo pozwalając na zatrudnianie ich na podstawie umów przewidzianych w Kodeksie Pracy, a nie w Karcie Nauczyciela. W efekcie ich etat wynosi 40 godzin tygodniowo (zamiast 18 jak w szkołach publicznych), przy czym w umowie przewidziane są tylko godziny pracy przy tablicy, a przecież nauczyciele szkół prywatnych drugie tyle pracują w domu (sprawdzając klasówki, kartkówki, przygotowując się do lekcji itd), lecz tego władze polskie nie biorą pod uwagę. Jeżeli etat w szkołach prywatnych ma wynosić 40 godzin, to w takim układzie umowy powinny uwzględniać pracę domową (w skali roku to setki godzin, za które pracodawca nie musi płacić). Na dodatek umowy kończą się w czerwcu, przez co ludzie ci po 10 miesiącach ciężkiej pracy zostają z niczym na wakacje - nie mają ani pieniędzy, ani ubezpieczenia. To jest jawna dyskryminacja, bo robiąc dokładnie to samo, co nauczyciele szkół publicznych, powinni mieć takie same umowy.
Jeszcze gorzej wygląda kwestia nieuczciwej konkurencji ze strony nauczycieli ze szkół publicznych, którzy często stanowią sporą część kadry i stwarzają wiele problemów. Najczęściej są to ludzie , którzy mają w swych szkołach macierzystych po dwadzieścia kilka godzin (więcej niż etat z Karty Nauczyciela), więc teoretycznie powinni zadowolić się taką ilością pracy i pieniędzy (ich zarobki z wszystkimi dodatkami są naprawdę godne pozazdroszczenia). Niestety, wyścig szczurów w środowisku nauczycielskim przypomina wręcz opętanie na punkcie pieniędzy, dlatego nauczycielek dorabiających w szkołach prywatnych jest całe mnóstwo i wciąż ich przybywa, bo ściągają tam swoje koleżanki ku przerażeniu pracowników szkół prywatnych, już i tak poszkodowanych przez niesprawiedliwy system zatrudniania. W pewnym sensie nauczyciele ze szkół prywatnych są ofiarami plagi dorabiania kolegów ze szkół publicznych, a ono generuje różne uciążliwości.
Po pierwsze- problem z ułożeniem planu lekcji.
Nie da się pogodzić pracy w 2 szkołach, jeśli w jednej z nich nauczyciel ma etat lub więcej godzin. Taki nauczyciel nie jest dyspozycyjny, a jeśli takich jak on jest więcej , to przygotowanie planu szkoły staje sie ogromnym wyzwaniem. Praktyka w szkołach prywatnych jest taka, że najpierw w planie umieszcza się godziny podane przez nauczycieli ze szkół publicznych, a potem w powstałe luki upycha się pozostałych. Sytuacja się komplikuje, gdy w szkole macierzystej w trakcie roku szkolnego wprowadzane są zmiany, bo wtedy trzeba także zmienić plan w szkole prywatnej. Nauczycieli ze szkół publicznych nie wolno ruszyć, bo ich godziny są sztywne, więc przesuwa się na koniec dnia nauczycieli ze szkoły prywatnej robiąc im okienka. W efekcie plan tych ostatnich przypomina szwajacarski ser, tyle w nim przerw. Jeżeli oprócz wcześniej ustalonych okienek ktoś musi czekać dodatkowo 2 godziny na swoją lekcję , bo w szkole publicznej w listopadzie zmienił się plan, to go szlag trafia tym większy, że nie może go okazać. Za to odpowiedzialność ponoszą władze i dyrektorzy szkól publicznych, którzy pozwalają, by ich etatowcy zamiast siedzieć od 8 do 15 w szkole macierzystej szukali dodatkowych dochodów psując pracę innym.
Po drugie - problem z dyżurami.
Nauczyciele ze szkół publicznych mają mniej dyżurów, a że ktoś musi je przyjąć, bo uczniowie w trakcie przerw nie mogą pozostawać bez opieki, to obowiązek ten spada na barki nauczycieli ze szkół prywatnych. Nie mają wyjścia, muszą pogodzić się z tym, że kolega nie może mieć dyżuru ani przed lekcją (bo jedzie ze szkoły macierzystej), ani po lekcji ( bo jedzie do szkoły macierzystej).
Po trzecie- problem ulgowego traktowania nauczycieli ze szkół publicznych.
W niektórych szkołach dorabiający nauczyciele ze szkół publicznych traktowani są ulgowo przez dyrekcję, która nie przydziela im tyle zadań co pozostałym. A że w szkole prywatnej bardzo dużo się dzieje, więc ktoś to musi za nich zrealizować. Kto? Gdzie uderzy dyrektor ze swoimi zachciankami? Wiadomo - ten, kto nie ma alternatywy w postaci szkoły macierzystej, nie będzie się stawiał i ze strachu przed utratą pracy w kolejnym roku szkolnym zrobi wszystko, czego się od niego zażąda. Ta praca dodatkowa najczęściej przygotowywana jest w domu, dlatego w umowach nauczycieli ze szkół prywatnych powinna być uwzględniana.
Po czwarte- problem działania na szkodę nauczycieli szkół prywatnych.
To jest chyba najsmutniejszy i zarazem najpodlejszy aspekt dorabiania w szkołach prywatnych. Poproszeni przez dyrekcję nauczyciele ze szkół publicznych chętnie ściągają kolegów i koleżanki, by sobie dorobili ...kosztem nauczycieli ze szkół prywatnych, których w ten sposób pozbawia się jedynej pracy. W szkołach prywatnych z reguły ludzi się nie zwalnia, umowy kończą się w czerwcu, a w kolejnym roku po prostu bierze się nowego nauczyciela ściągniętego po znajomości ze szkoły publicznej. Nauczyciele dorabiający bez skrupułów w tym uczestniczą, choć sami są w swoich szkołach macierzystych praktycznie nieusuwalni, bo chroni ich Karta Nauczyciela. Dlatego to zjawisko nazwałam opętaniem na punkcie pieniędzy. Osobie z zewnątrz w głowie się nie mieści, że w polskiej oświacie dochodzi do takich sytuacji. Nie będę opisywać szczegółów, ale zapewniam, że te historie są naprawdę przykre - koleżanka opowiedziała o kilku przypadkach ewidentnego skrzywdzenia i nawet upokorzenia nauczycieli ze szkół prywatnych będącego wynikiem takiej bezwzględnej wymiany na nowszy model. Nowszy, młodszy, ładniejszy...
Po piąte- problem zaniedbywania obowiązków.
Nie tylko dyrekcja, ale również niektórzy dorabiający nauczyciele traktują swą pracę ulgowo. Słyszałam o notorycznym spóźnianiu się na lekcje w określone dni (bo pracy w 2 szkołach nie da się pogodzić przy dużej ilości lekcji) , o wymykaniu się kilka lub kilkanaście minut przed dzwonkiem na przerwę, o puszczaniu uczniom filmów i sprawdzaniu w tym czasie klasówek ze szkoły macierzystej. Uczniowie to widzą, komentują, skarżą się wychowawcom, skarżą się rodzicom, którzy płacą, więc wymagają i swoje uwagi zgłaszają wychowawcom, którzy muszą świecić oczami za tak nieprofesjonalnie zachowujących się nauczycieli. Uczniowie w ten sposób uczą się, że świat jest niesprawiedliwy, bo nierówno traktuje ludzi: jedni muszą sterczeć stale na dyżurach, ciągle coś organizować, a inni spoźniają się w każdy wtorek, wychodzą 20 minut przed dzwonkiem w każdy poniedziałek i jest OK. To demoralizuje młodzież i generuje konflikty - oto reakcja ucznia na spóźnienie : "Wpisała mi spoźnienie i punkty karne? Bo raz się spóźniłem? A jak sama się spóźnia w każdy wtorek, to jest OK? Gdzie tu sprawiedliwość?"
Zaniedbywanie obowiazków może też dotyczyć szkoły macierzystej.Zapracowany, dorabiający w kilku szkołach nauczyciel nie będzie się tak przykładał do pracy jak nauczyciel mający goły etat i przez to sporo czasu na przygotowanie się do lekcji, sprawdzenie klasówek, prac domowych itd Jeżeli nauczyciel ma mnóstwo pracy (szkoła macierzysta: etat+ nadgodziny, szkoła prywatna, korepetycje), to redukcje zacznie od pracy domowej - ograniczy sprawdzanie w domu ( czyli będzie robił mniej kartkówek, mniej prac domowych przyzwyczajając uczniów do nieuctwa), ograniczy przygotowanie do lekcji ( po co zastanawiać się nad uatrakcyjnieniem zajęć, szukać ciekawostek, interesujących metod i środków dydaktycznych? ).Praca nauczyciela stwarza niezłe warunki do obijania się i niektórzy to wykorzystują. Dziwne, że wielcy reformatorzy oświaty od lat ignorują ten problem, a wystarczy przyjrzeć się sprawie, porozmawiać z rodzicmi, z uczniami i wyjdzie szydło z worka. Byłam członkiem Rady Rodziców i wielokrotnie słyszałam skargi z różnych klas dotyczące nieprofesjonalnego zachowania nauczycieli. Najcześciej chodziło o przyzwyczajanie do nieuctwa, czyli brak systematycznie egzekwowanej wiedzy, brak lub mała ilość ocen przez 4 pierwsze miesiące w roku , a potem egoistyczne szaleństwo kartkówek, prac dodatkowych, konkursów w ostatnim miesiącu semestru (egoistyczne, bo nauczyciele nie dbali o to, że danego dnia dzieci mają klasówkę i 2 kartkówki, i dokładali swoją kartkówkę). Dziećmi w takich sytuacjach nikt sie nie przejmował.
W polskiej oświacie jest dużo nieprawidłowości, ale władze nawet nie próbują tego zmieniać. Zamiast zwalczać patologie, wprowadzili wielką niepotrzebną reformę (likwidacja gimnazjów) bez konsultacji społecznych, bez badań, a prawdziwego zła nie tykali.
Powinni ukrócić pazerność nauczycieli. Nauczyciel powinien mieć etat (w porywach do 20 godzin lekcyjnych) i od 8 do 15 przebywać w szkole macierzystej : lekcje + okienka przeznaczone na sprawdzanie, przygotowanie do zajęć itd Zapracowany nauczyciel to niedouczony uczeń i płacący za korepetycje rodzic.
Zakazać etetowcom ze szkół publicznych podejmowania pracy w szkołach prywatnych. Oni już wystarczająco dużo zła tam wyrządzili.
Zmniejszyć liczebność klas - 35 osób w klasie to nieporozumienie.
Okroić program nauczania np. materiał w liceum jest bardzo trudny, dlatego uczniowie masowo chodzą na korepetycje i to jest niezbity dowód porażki polskiego systemu oświatowego.
Zlikwidować Kartę Nauczyciela i część dodatków (motywacyjnych itd), a za zaoszczedzne w ten sposób pieniądze zwiększyć liczbę klasi i przyjąć więcej nauczycieli. Zapis w Karcie Nauczyciela mówiący o odprawie dla zwalnianego nauczyciela jest przyczyną okropnej patologii - zamiast zatrudnić nowego nauczyciela dyrektorzy dodatkowe godziny rozdają swoim nauczycielom ( stąd plaga nadgodzin w polskich szkołach, która nakręca ich chciwość ). Albo zatrudniają nowego i trzymają 5, 6, 7 lat na umowie na czas określony (do czerwca- a jakże!, przecież w wakacje może zbierać szparagi w Niemczech) , bo gdyby dali umowę na czas nieokreślony , a zabrakłoby godzin - musieliby dać mu odprawę. Cyrk na kółkach.
Odebrać szkoły samorządom. Bezwględnie. Na prowincji to samorządy rozwaliły oświatę .
Inne tematy w dziale Społeczeństwo