BICO BICO
92
BLOG

PRZE - BIEGLI SĄDOWI!

BICO BICO Polityka Obserwuj notkę 0

5 listopada

Ludzie Temidy nie są omnibusami, więc powołują do pomocy biegłych sądowych. Wielu takich „fachowców” czyni z wymiaru

sprawiedliwości kabaret...

Aby dostać się na listę biegłych (w Polsce figuruje na niej około 15 tys. osób) trzeba udokumentować posiadanie unikalnej wiedzy, ukończyć 25 lat i dawać „rękojmię należytego wykonywania obowiązków”, czyli być kryształowo uczciwym. Chodzi o gwarancję nieulegania jakimkolwiek wpływom i pokusom, bowiem fałszywa interpretacja jakiegoś wydarzenia może skutkować nawet karą dożywotniego więzienia (opinia biegłego jest wprawdzie dla sądu tylko instrumentem pomocniczym, ale w praktyce bywa najważniejszym, a często jedynym dowodem), zaś w procesie cywilnym może jedną ze stron pozbawić majątku. Z tą uczciwością bywa różnie. Znane są przypadki biegłych całkowicie dyspozycyjnych wobec organów ścigania (mają wówczas pełny portfel zleceń), ale zdarzają się również naciągacze, manipulanci i drobni oszuści. Kilka ilustracji: Kodeks postępowania karnego powiada, że niezależnie od biegłych z listy prowadzonej przez prezesów sądów okręgowych „w celu wydania opinii można też zwrócić się do instytucji naukowej lub specjalistycznej”. – Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać firmy, które swą działalność ograniczają do pośrednictwa. Przyjmują wystawione na nie postanowienia, po czym podzlecają wykonanie umówionym osobom, często rzeczywiście posiadającym wiadomości specjalne – tłumaczy prof. dr hab. Tadeusz Widła w branżowym miesięczniku „Prokuratura i Prawo”. Końcową opinię firmuje więc podmiot gospodarczy, który pełnił w istocie rolę pośrednika pocztowego, ale wystawia rachunek obejmujący zarówno wynagrodzenie rzeczywistego wykonawcy, jak również własne „koszty”. Z życia wzięte: ustosunkowana magister G.P., wpisana na listę biegłych Sądu Okręgowego w Warszawie jako specjalistka w zakresie kryminalistyki, założyła firmę mającą w swojej nazwie dumne określenie „ośrodek badawczo-naukowy” (z adresem w prywatnym mieszkaniu).

Uzyskiwała dzięki temu ze stołecznych prokuratur zlecenia na wszystko, nie wyłączając nawet genetyki. Przekazywała je następnie znajomym (autentycznym biegłym), którzy wystawiali opinię, inkasując pokaźne honorarium, a G.P. wystawiała fakturę na drugie tyle i autoryzowała opinię w prokuraturze/sądzie. – To swoiste „piractwo” opiniodawcze tolerowane jest przez organy sprawiedliwości – po części z niewiedzy, po części dla wygody. Te „instytucje” oferują opinie wykonane szybko – nieważne, że byle jak. Ponadto w sytuacji, gdy wymiar sprawiedliwości bywa dłużnikiem instytucji naukowych (np. akademii medycznych) w rozmiarach uniemożliwiających tym placówkom dalsze opiniowanie (nie mają za co zakupić potrzebnych odczynników), na placu boju pozostają właśnie takie „instytucje specjalistyczne” – dodaje profesor Widła. Poważny problem formalno- -prawny polega na tym, że skoro opinia nie pochodzi od podmiotu, któremu organ procesowy nakazał przeprowadzenie potrzebnych badań i sformułowanie wniosków, to postanowienie o powołaniu biegłego nie zostało de facto wykonane. Idąc dalej: skazanie na podstawie nielegalnego dowodu staje się co najmniej wątpliwe...

Podczas rozprawy przed Sądem Rejonowym w Gdańsku przyciśnięty do muru biegły informatyk ze stopniem naukowym doktora (inkasujący 45–67 zł za godzinę pracy zależnie od trudności „problemu będącego przedmiotem opinii”) wyznał (cyt. za protokołem): „Nie jestem autorem wszystkich zdjęć zawartych w ekspertyzie. Są to schematy dostępne w internecie”. Innymi słowy, wszedł w konflikt z ustawą o prawie autorskim (z zagrożeniem do 3 lat pozbawienia wolności), bowiem popełnił występek dla korzyści majątkowej. Jego ekspertyza nadaje się teraz tylko na makulaturę, ale wypłatę dostał. Sąd, którego lokalizacji nie podajemy ze względu na sytuację procesową strony obciążonej kosztami (w sprawie nie zapadł jeszcze wyrok), przyznał prawie 9 tys. zł biegłym psychologom i psychiatrom za „badanie w warunkach szpitalnych”. A było tak: syn chorego psychicznie mężczyzny (zupełnie nieświadomego otaczającej go rzeczywistości) wszczął procedurę ubezwłasnowolnienia zamieszkującego z nim ojca. Pewnego dnia staruszek wyszedł niezauważalnie z domu i nie umiał wrócić z powrotem. Ktoś zawiózł go do publicznego szpitala psychiatrycznego.

Tam udało się zidentyfikować pacjenta i personel zawiadomił rodzinę. Mężczyzna spędził w szpitalu ponad miesiąc, co zarówno jego, jak i najbliższych nie powinno nic kosztować. Przed ubezwłasnowolnieniem sąd rutynowo powołuje biegłego psychiatrę, co też w omawianym przypadku uczynił. Gdy medycy zorientowali się, że mają już człowieka na miejscu, kwestia opinii tak się nagle skomplikowała, że wymagała podobno długotrwałej obserwacji. Nie wiemy, kto z kim ani jakim sposobem dogadał się, w każdym razie sędzia – bez wiedzy syna, który jako strona procesu powinien być zawiadomiony o decyzji – antydatował sytuację, przyjmując, iż pacjent nie przebywał w szpitalu na bezpłatnym leczeniu, lecz na odpłatnej obserwacji absolutnie koniecznej do sporządzenia rzetelnej ekspertyzy (wyznaczeni do niej biegli są oczywiście na co dzień pracownikami rzeczonego zakładu opieki zdrowotnej). Efekt: sąd wystawił synowi rachunek przekraczający wartość jego trzech pensji, choć stan umysłu ojca jest tak oczywisty, że do opinii wystarczyło badanie w warunkach ambulatoryjnych za niespełna 200 zł (od 90 do 189 zł za godzinę).

Źródło: FAKTY i mity, 9-15 V2014 r.

BICO
O mnie BICO

Interesuję sie działalnością polskiego wymiaru sprawiedliwości, szczególnie władzą sądowniczą, a także orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka