Rzecznik prezydencji Konrad Niklewicz poinformował o wczorajszej wizycie premiera u przewodniczącego Rady Europejskiej. W komunikacie przed spotkaniem stwierdzał, że "Ścisła współpraca między polską prezydencją w Radzie UE a pozostałymi unijnymi instytucjami jest niezbędna w kontekście zapadających obecnie decyzji (…)".
A oto co można przeczytać w komunikacie po spotkaniu: "Szef Rady Europejskiej Herman Van Rompuy obiecał premierowi Donaldowi Tuskowi, że będzie się konsultowałz krajami, które nie mają wspólnej waluty, w ramach przygotowań do powołania zarządzania gospodarczego strefy euro".
Czytam i oczy przecieram. Oto formalny szef Unii Europejskiej, Tusk, otrzymuje od faktycznego szefa, Rompuya, obietnicę konsultacji. To tak, jakby przyjechał szef któregoś kraju kandydackiego do szefa grupy euro i usłyszał "na odczep się", że możemy się z wami konsultować na szczeblu ambasadorów i ekspertów.
To afront, na który premier Tusk nie zareagował. Przyjął do wiadomości, że w ramach UE szykuje się nowa struktura pozatraktatowa, a organizuje ją, było nie było, jeden z szefów UE.
Inne tematy w dziale Polityka