Zabrzmiało mocarstwowo, zgrabnie, a wyborczo pysznie: "Relacje między Polską a Litwą będą tak dobre, jak dobre są relacje państwa litewskiego z polską mniejszością".
Wyobraźmy sobie niemieckiego kanclerza, który po krótkiej wizycie w Opolu, na mszy w kościele luterańskim wygłasza podobne stwierdzenie w odniesieniu do mniejszości niemieckiej. Wyobraźmy sobie komentarze po polskiej stronie…
Donald Tusk zachował się jak wyborczy populista. Premier rządu ogłosił, że stosunki polsko-litewskie są zakładnikiem samozadowolenia Polaków mieszkających na Litwie. Świadomie mówię "samozadowolenia", bo cenzurkę, jak są traktowani, będą wystawiać oni sami (na czele Polonii litewskiej stoi poseł do PE Waldemar Tomaszewski, który zasiada we frakcji PiS-u). Fakt, że dziś łamane są ich prawa i Rzeczpospolita musi o nie walczyć, ale metoda jakiej użył premier, prowadzi donikąd i tylko zaognia konflikt.
Donald Tusk (jadąc na zaproszenie litewskiego partnera) odniósł pozorny sukces. Wstrzymał strajk, ale nie uzyskał nic. Zapowiedział powstanie Komisji, tak jakby nie mogła ona działać od początku konfliktu i wrócił do Warszawy, uważając słusznie, że słowa wypowiedziane na Litwie efekt wyborczy mają odnieść w Polsce.
PS. Na szczęście w płomiennym przemówieniu u stóp Ostrej Bramy znalazło się stwierdzenie: "Ja wam to obiecuję". Znając losy innych obietnic, jest cień nadziei na rozwiązanie problemów Polonii na Litwie.
Inne tematy w dziale Polityka