Prezes Kaczyński zrozumiał, że pilnie musi dotrzeć do opinii publicznej z prostym komunikatem – mam szansę zostać premierem i objąć władzę. Ostatnie cztery lat pokazały, że Jarosław Kaczyński i jego partia sprawdzają się w roli siły destrukcyjnej. Wyliczając po kolei, prezes PiS był: bratem prezydenta i szefem opozycji, kandydatem na prezydenta w owczej skórze, w końcu frustratem po ubiegłorocznej porażce.
Pragmatyczny wyborca niechętnie głosuje na partię, która ma niewielkie szanse objąć władzę. Mówię pragmatyczny, bo ideowy odda na nią głos prawie zawsze. W tej chwili, nieco ponad 3 miesiące przed wyborami, bez kampanijnego boksu, jest ostatni moment, aby Kaczyński przekonał kogokolwiek do tego, że może zostać premierem. Stąd billboardy, stąd wytonowane spotkania z kobietami i młodzieżą. Stąd wreszcie osobiste ataki w Tuska. Kampania spotów pt. "Panu już dziękujemy", ma częściowo dezawuować premiera, ale przede wszystkim pokazać Kaczyńskiego jako potencjalnego szefa rządu.
Wszystko to dzieje się jak w podręczniku, z jednym małym "ale" – na hasło "Kaczyński premierem" budzą się czarne wspomnienia, bo wiemy jak to smakowało.
Inne tematy w dziale Polityka