Gdyby ktoś czytał doniesienia prasowe o przebiegu operacji "Grecja", mógłby dostać zawrotu głowy. Ludzie na ulicach. Rząd w tarapatach wygrywa głosowanie o wotum zaufania. Będzie upadłość? A jeśli tak, to kiedy? I co to ma oznaczać w praktyce? No i najważniejsze – Bruksela da kasę czy nie da? I nagle odbywa się idylliczny szczyt, na którym tylko niesforny premier Wielkiej Brytanii powiedział, żeby strefa euro ratowała Grecję sama i wara od unijnych pieniędzy.
Co więc wydarzyło się przed szczytem, że premier Papandreu właściwie przyjechał na gotowe?
Według mojej wiedzy, kluczowe było spotkanie 27 szefów partii prawicowych Unii Europejskiej, w tym 21 szefów rządów. Pozostałych 6, to szefowie opozycji, a wśród nich Grek Antonis Samaras. Usłyszał tam, choć w formie dyplomatycznej, prosty komunikat – przestań się kolego wygłupiać, możesz trochę powarczeć na rząd, ale w końcu masz obiecać, że gdybyś przejął władzę, to będziesz realizował to, co proponuje aktualny rząd.
Zadziałała prosta zasada, w myśl której solidarność europejska, w warunkach zagrożenia dużych pieniędzy, wymusza ponadpartyjne kompromisy. Grecję do kryzysu doprowadziła partia Samarasa, a socjaliści od dwóch lat realizują bolesne reformy, które wspólnota międzynarodowa akceptuje i żąda ich kontynuacji.
W ten sposób podatnicy z Niemiec, Francji i kilku innych krajów otrzymali gwarancję, że nawet gdyby doszło do zmiany rządu, nie zatrzyma to zaciskania pasa w Grecji.
PS. O 12:05 zapraszam do TVP1 na "Polityczne menu"!
Inne tematy w dziale Polityka