Z zażenowaniem śledziłem kolejne popisy ministra spraw zagranicznych, który przy okazji niedawnego ministerialnego spotkania w Kaliningradzie ogłosił, że używając nazwy tego miasta nie będzie odnosił się do stalinowskiego patrona (Kalinina), a wróci do nazwy Królewiec.
Sikorski znany jest jako enfant terrible na międzynarodowych wybiegach i tylko taktowi gospodarzy może przypisać, że jego demonstracja nie spotkała się ze stanowczą reakcją. Jako człowiek nie musi lubić Kalinina (któż go lubi?), ale jako minister powinien respektować polskie prawo, a jako szef dyplomacji – prawo międzynarodowe.
W Polsce istnieje Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Rzeczypospolitej Polskiej i właśnie ona określa, jaka nazwa obowiązuje. Z reguły przyjmuje się decyzję państwa-gospodarza. Tak było w przypadku Kaliningradu. W 2005 roku Komisja ponownie zajmowała się sprawą tego miasta i uznała tę nazwę za podstawową, choć jednocześnie uznała Królewiec za formę dopuszczalną, ale niezalecaną. W 2008 roku Komisja jednogłośnie potwierdziła tę decyzję.
Na arenie międzynarodowej sprawami nazewnictwa zajmuje się Grupa Ekspertów ONZ ds. Nazw Geograficznych działająca w ramach Rady Gospodarczej i Społecznej ONZ, według której obowiązują decyzje zainteresowanego kraju, na terenie którego znajduje się dane miasto czy region. W ten sposób Kambodża stała się Kampuczą, Bombaj Mumbajem, a Birma Myanmarem. Kaliningrad ciągle jest jednak Kaliningradem.
Minister spraw zagranicznych, jako funkcjonariusz państwowy, powinien te zasady znać i respektować. Mógł sobie zdekomunizować własne podwórko w Bydgoszczy, ale dla sprawy Kaliningradu serce antykomunisty nie wystarczy.
Przy okazji, ciekaw jestem, co powiedziałby Radosław Sikorski, gdyby z podobnym co on zaangażowaniem Erika Steinbach odwiedzała Warschau, Danzig, albo Breslau. Nie mówiąc już o ukochanym przez ministra Brombergu (aktualnie Bydgoszcz).
--- english version ---
Minister Sikorski versus Bromberg
I’ve been keeping track of recent embarrassing actions of minister Radek Sikorski, who announced during a ministerial meeting in Kaliningrad that while using the city’s name he won’t be referring to its role model (Stalin’s Kalinin) but he’d rather use the name "Krolewiec".
Sikorski is known internationally as an "enfant terrible" – the troubling one, and the only thing that kept this situation from becoming a serious deal was the host’s tasteful patience and reserved behavior. As a person, he doesn’t have to like Kalinin (who does?), but as a minister of Polish foreign affairs, he is obliged to respect the law and as the head of diplomacy, honor the international law as well.
In Poland there is a Committee for Standardizing Geographical Names Outside of Poland, and it’s the institution which decides what name is to be honored. The host’s decision is generally the one being in favor. That was also the case with Kaliningrad. In 2005, the Committee overlooked the city’s case and decided that the name "Kaliningrad" is the basic one for the place and that "Krolewiec" can be accepted but isn’t preferred. In 2008, the Committee unanimously sustained that decision.
On the international level, the naming process is overlooked by the United Nations Group of Experts on Geographical Names (UNGEGN), which states that the decisions made by a country regarding naming are the ones to be honored. That’s how Cambodia became Kampuchea, Bombay became Mumbai, and Burma became Myanmar. Kaliningrad, however, is still Kaliningrad.
The minister of foreign affairs, as a public, government official, is obligated to respect and follow those rules. He can go on and de-communize his backyard in Bydgoszcz, but his tendencies are not enough for Kaliningrad.
I’m very curious what minister Sikorski would say if Erika Steinbach, as eagerly as him, decided that she’s visiting Warschau, Danzig or Breslau. Not to mention mister Sikorski’s favorite Bromberg (currently known as Bydgoszcz).
Inne tematy w dziale Polityka