Dzisiaj już nie wolno bić dzieci, ale za czasów mojej młodości bywało, że jak coś przeskrobałem, to ojciec wymierzał sprawiedliwość. Człowiek wiedział, za co dostał klapsa i starał się unikać recydywy. Mama broniła, burza szybko mijała, wszystko wracało do normy i zostawało w rodzinie.
I tak mogło być w piłce nożnej, a zwłaszcza przedwczoraj na Legii. Sprawiedliwość niesfornemu piłkarzowi wymierzył nie byle kto, bo szef Żylety, "Staruch". Nie pobił zawodnika, ani nie skatował, jego ojcowskie uderzenie i emocjonalna wypowiedź miały jedynie przywołać do porządku sportowca i jego kolegów. W końcu drużyna powinna wygrywać!
Do incydentu ze zrozumieniem podszedł piłkarz – stulił uszy i opuścił obiekt. Właściwie zachowali się też ochroniarze, którzy uspokoili zdenerwowanego kibica "Starucha". Wielką klasę zachowały także władze klubu. W wydanym przez nie oświadczeniu czytamy, że zajście było "niedopuszczalne", a jego okoliczności są "badane".Przekładając język piłkarskiej dyplomacji na ten zrozumiały dla wszystkich: odczepcie się, nic się nie wydarzyło!
Nikt nie zawiadomił policji i sprawy by nie było, wszystko zostałoby w rodzinie, gdyby nie… wstrętne i ohydne media! Telewizje pokazują, gazety wrzeszczą, i po co? Było, minęło, każdy wyciągnie odpowiednie wnioski, a za tydzień gramy dalej!
Inne tematy w dziale Polityka