Wczorajszy zamach bombowy w Jerozolimie byłby "jednym z wielu", gdyby nie zupełnie nowe warunki polityczne w regionie. Krucha (ale jednak) stabilizacja, z dnia na dzień obraca się w chaos.
Do tej pory rewolucje i wojna toczyły się w Afryce Północnej, ale wszystko wskazuje na to, że do gry włączył się Iran. Wojownicza dyktatura tego państwa i tak prowadziła politykę destabilizacji w regionie, a dziś po raz kolejny przystępuje do akcji. Wygląda na to, że proirańskie ugrupowania w Gazie (wystrzelona rakieta) i bliźniacze ugrupowania na Zachodnim Brzegu wystawiają na próbę cierpliwość rządu izraelskiego. Nie trudno przewidzieć jego reakcję. Wicepremier Silvan Shalom mówi wręcz o konieczności powtórki operacji „Ciekły ołów” – kolejnej inwazji na Strefę Gazy. Można sobie wyobrazić, że gdy w wyniku retorsji zginą kolejni Palestyńczycy, stworzy to zachętę dla kolejnych ataków na Izrael.
Tyle było politycznych scenariuszy tego, jak może rozpocząć się światowy konflikt zbrojny. Dziś interwencja w Libii utknęła w martwym punkcie, atakowany jest Izrael, ale spokoju nie ma nigdzie. Do tej pory nie pojawił się też na większą skalę żaden czynnik religijny. Ale wiadomo, że wystarczy iskra, aby szyici ruszyli na sunnitów, bądź odwrotnie.
Wszystko to przypomina początek roku 1914 na Bałkanach.
Inne tematy w dziale Polityka