Wstąpienie Estonii do strefy euro zostało ogłoszone jako sygnał, że jest przyszłość dla wspólnej waluty. Uśmiechali się wszyscy – od notabli brukselskich, po prominentów z Tallinna. Sukces osiągnęli na przekór kryzysowi gospodarczemu, a dodatkowo nigdy wcześniej waluta europejska nie dotarła tak blisko Rosji.
W każdej beczce miodu musi się jednak znaleźć odrobina dziegciu.
Każdy kraj strefy euro ma prawo zapełnić rewers monety własnym, suwerennie wybranym znakiem. Dumni Estończycy zaprezentowali zarys granic swojego kraju. I wybuchł skandal. Okazało się bowiem, że kawałek terytorium uwidoczniony na monecie, owszem, należał do Estonii, ale przed 1944 rokiem i to pod wiadomo jakim protektoratem. Dzisiaj to część Federacji Rosyjskiej. Nietrudno przewidzieć, jakie komentarze wywołała zaistniała sytuacja.
Mimo to, wojny chyba nie będzie. Zapytany w tej sprawie Bank Centralny w Estonii stwierdził, że zamieszczony profil nie jest mapą, tylko "artystyczną impresją projektanta".
I niech tak zostanie.
Inne tematy w dziale Polityka