Bardzo szybko, bo w połowie kadencji, zmieniła się zasadnicza część personelu prezydenta Obamy. Nie ma już szefa kancelarii Rahma Emanuela, głównego doradcy ds. bezpieczeństwa gen. Jamesa L. Jonesa, a lada chwila odejdzie kolejna kluczowa twarz administracji – rzecznik prasowy Białego Domu Robert Gibbs. Pomijam innych współpracowników, którzy zdążyli już wcześniej spakować swoje manatki.
Klimat takich rozstań jest chłodny, choć wszyscy dbają o to, żeby nie wywoływać skandali. Opuszczone miejsca zajmują zastępcy, słabszy pieniądz wypiera lepszy. Wygląda na to, że to nie Obama montuje nową ekipę, tylko stara ekipa opuszcza Obamę. Marny to prognostyk dla urzędującego prezydenta, który ma jeszcze czas odwrócić niekorzystną kartę, ale będzie mu brakować ludzi.
Obama wygrał wybory mówiąc, że potrzeba zmiany (Change) i przekonał Amerykanów, że mogą (Yes We Can). Zapewne nie o takie zmiany mu chodziło, a ta, która się dokonała, pokazuje raczej niemoc.
Inne tematy w dziale Polityka