Choć debata o przyszłości ministra Grabarczyka dopiero się odbędzie, wiemy już, że Sejm go nie odwoła. Krótkie uzasadnienie do spodziewanej decyzji przedstawił wczoraj w telewizji Donald Tusk: "Podejmowałem już decyzje wobec silniejszych od niego". Czytaj – gdybym chciał, to zwolnię, ale nie chcę.
Decyzja premiera nie dziwi, ale uzasadnienie daje dużo do myślenia. Premier po ponad trzech latach zrozumiał, że opłaca się zwalniać słabych. W czasie afery hazardowej ustrzelił trzech kolegów, dwóch słabych bezkarnie (Drzewiecki, Chlebowski), a Schetynę dymisja wzmocniła. Jest dziś realną alternatywą dla szefa PO. Grabarczyk też jest mocny w partii, więc nic mu nie grozi. Widać jasno, że to jedyne kryterium trwania przy korycie.
Grudzień był festiwalem pana Grabarczyka. Pierwsza kolej, potem powtórka z chaosu w Nowym Roku, zaniedbana infrastruktura za unijne pieniądze. W tym samym czasie kolorowe magazyny zamieściły bogatą wkładkę o tym, jak podległa mu Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad dzielnie walczy z zimą, ile wyspano ton soli, piasku, itd.
Wśród wściekłych pasażerów, SLD przeprowadził niedawno ankietę na temat kwalifikacji ministra od dróg i kolei. Pozostaje nadzieja, że dotrze do nich światła decyzja premiera i Platformy i nie zapomną o niej aż do wyborów.
Inne tematy w dziale Polityka