Ostatnia historia żaglowca "Fryderyk Chopin" to pomieszanie horroru, heroizmu i kompromitacji.
Przy okazji awarii olinowania i w konsekwencji połamania masztów, jednostka i szkoła pod żaglami były przez chwilę sławne. Październikowy dramat zakończył się szczęśliwie, a dzieciaki, choć niezbyt zadowolone, bezpiecznie wróciły do domów. Żaglowiec został jednak aresztowany w brytyjskim porcie Falmouth, bo właściciel statku nie zapłacił za jego holowanie. Musi też zapłacić za kosztowny remont, ale PZU, który ubezpieczał jednostkę, odmówił wypłaty odszkodowania. Powszechny Zakład Ubezpieczeń w ten sposób kompromituje się, gdyż albo pochopnie ubezpieczył jednostkę, albo teraz próbuje coś "urwać" z należności. A smrodek rozchodzi się po świecie.
Znajomi żeglarze są przekonani, że awaria nastąpiła na skutek zużycia jednej z lin, a potem, w warunkach sztormowych, reszta osprzętu posypała się jak domino. Czy PZU w jakikolwiek sposób sprawdzał stan techniczny jednostki? A jeśli nie zrobił tego ubezpieczyciel, to kto? Liny mają swoje atesty, wytrzymałość, tak samo jak inne części w statkach i samolotach. Może armator zechciałby poinformować opinię publiczną o przyczynie awarii? A może trzeba bardziej dramatycznych skutków, aby ktoś zaczął myśleć tymi kategoriami?
Warto uzyskać odpowiedzi na te pytania, bo gdzieś między milionami złotych może zniknąć idea szkoły pod żaglami, która jest wyjątkowym przedsięwzięciem i warto ją uratować.
Inne tematy w dziale Rozmaitości