Odstawiłem samochód do serwisu i postanowiłem wrócić kolejką. Poczciwą, żółto-niebieską kolejką miejską. Dawno już nią nie jechałem, ale widywałem z daleka jak przemyka, zawsze pełna, zawsze potrzebna. Trafiłem na te same, mocno już zużyte wagony, którymi jeździłem mając kilkanaście lat. Ten sam zapach, to samo wrażenie zaniedbania, tylko ludzie nieco inni, ze słuchawkami w uszach i zapatrzeni w telefony komórkowe. Chyba pogodniejsi niż w latach, gdy codziennie korzystałem z tego środka transportu, ale być może to tylko wrażenie wywołane bardziej niż w latach 70. i 80. kolorowymi ubraniami.
Dla mnie, jak i dla innych mieszkańców Trójmiasta, kolej miejska stanowiła kiedyś podstawowy środek przemieszczania się. Nie wiem, kiedy po raz pierwszy nią jechałem, ale pamiętam jakąś wyprawę z mamą do mieszkających we Wrzeszczu znajomych. Mogłem mieć wtedy pięć lat. Potem nadszedł czas, gdy jeździć zacząłem sam. Zawoziła mnie i moich kolegów z ulicy na plażę w Kamiennym Potoku, bo gdyńska nie była wystarczająco atrakcyjna. Wagony były wtedy inne, pochodziły z berlińskiej kolei S-Bahn, a Polska otrzymała je z reparacji wojennych. Zasilała je sieć o napięciu 800 V. Pierwszą połączenie z Gdańska do Sopotu uruchomiono w 1952 roku, w 1953 docierać zaczęła już do Gdyni Głównej. Dzięki niej Gdańsk, Sopot i Gdynia zaczęły tworzyć jeden organizm. To już nie było Wolne Miasto i Polska, to zaczynało się Trójmiasto. właśnie wtedy zaczęto po raz pierwszy używać tego terminu.
To nie moje czasy, jeszcze nie było mnie wtedy na świecie. Gdy zacząłem SKM-ką podróżować, najpierw z rodzicami, potem sam, kolejka była już rzeczą zupełnie naturalną, wrosła w krajobraz. Siedząc w niej dzisiaj uświadomiłem sobie, jak wiele wiąże się z nią moich wspomnień. Codziennie zacząłem z niej korzystać mając piętnaście lat, woziła mnie do liceum, potem na uczelnię, a w końcu do pracy. To w niej po raz pierwszy nieśmiało wziąłem za rękę moją dziewczynę, to ona woziła mnie na maturalne egzaminy, w niej przeglądaliśmy z kolegami notatki przed niejednym kolokwium. Nie sposób wyliczyć, ile w niej przeczytałem książek i gazet. Była jednak nie tylko czytelnią, ale i miejskim teatrem, obserwowałem w niej sceny wzruszające i dramatyczne. Wdychałem w niej świeże, wpadające przez okno wiosenne powietrze, ludzki pot, a nawet duszący dym gazów łzawiących podczas manifestacji z lat 80. SKM była świadkiem powojennej historii i historią jej bohaterów. Woziliśmy nią matryce do drukarni i rozkładaliśmy ulotki na stolikach. Zdarzało się czasem i tak, że znużony po zakrapianej imprezie zasypiałem w niej nocą i budziłem się dopiero w Wejherowie.
Wszystko to mi się teraz przypomniało. Była niemal jak drugi dom. Widok z jej okien był mi tak samo znajomy, jak ten za oknem mojego pokoju. Jeszcze dziś, gdy tylko podniosłem głowę i zerknąłem na mijany krajobraz, natychmiast wiedziałem, gdzie jestem, nie musiałem liczyć przystanków.
Coś się bezpowrotnie traci jeżdżąc samochodem. W kolejce można zobaczyć, jakie są trendy w modzie, usłyszeć, co ludzie myślą o rzeczywistości, na co narzekają, jakie filmy oglądają. Samochód izoluje od życia, posłuchać w nim można tylko tylko opinii radiowych dziennikarzy a zobaczyć najwyżej kolejną stłuczkę na drodze lub, we wstecznym lusterku, dłubiącego w nosie kierowcę. Ale tak to już bywa, nie sposób zatrzymać zmian i jutro znów wsiądę w samochód. Chociaż nabrałem ochoty, by czasem, choćby w niedzielę, wybrać się kolejką do Gdańska czy Gdyni i nie być zmuszonym do szukania miejsca do parkowania. Coś w niej jest, skoro wracają wspomnienia.
Inne tematy w dziale Rozmaitości