Nieopodal granicy z Polską i Czechami, na terenie byłej NRD, zamieszkuje jeden z najmniejszych narodów Europy – Serbołużyczanie. Ten słowiański naród jest prawdziwym fenomenem – oparł się trwającej od tysiąca lat germanizacji, choć z kart historii zmiecionych podczas Drang nach Osten zostało wiele innych, znacznie potężniejszych plemion połabskich, Obodrytów czy Wieletów, a nawet bałtyckich Prusów czy Jaćwingów.
Część z tego, szacowanego na około sześćdziesiąt tysięcy narodu (tyle osób przyznaje się do swych serbołużyckich korzeni) zatraciła już swoją tożsamość. Tak stało się z protestanckimi mieszkańcami Brandenburgii z okolic Chociebuża (Cottbus), którzy, choć o swojej przeszłości pamiętają, czują się Niemcami i przesiąkli niemiecką kulturą. Jednak nieco na południe, w okolicy Budziszyna (Bautzen w Saksonii), na Górnych Łużycach, część z nich zachowało swój słowiański język, katolicką wiarę i odmienną tradycję. Póki co, nadal posiadają swoje szkoły, w których dzieci uczy się w dawnym języku, oraz własną radiową rozgłośnię. I pielęgnują swoje odmienne tradycje, których szczególnym przejawem jest wielkanocna, konna procesja.
Zwyczaj ten ma niemal pięćsetletnią tradycję sięgającą 1541 roku. Po porannej Mszy Świętej, po przyjęciu od proboszcza krzyża Zmartwychwstania, zgromadzeni wokół kościoła jeźdźcy trzykrotnie okrążają kościół, a potem formują dziewięć kawalkad, które wyruszają w objazd po okolicznych miejscowościach, a każda z nich pokonuje ok. 50 kilometrów!
Jeźdźcy przedstawiają niezwykły widok, bo każdy odziany jest w czary frak, białą koszulę z czarną muszką bądź krawatem i, koniecznie, czarny cylinder. Ci, którzy po raz pierwszy biorą udział w procesji, otrzymują poświęcony zielony wianuszek; weterani przypinają do klapy srebrny mitr. Jeźdźcy niosą ze sobą kościelne emblematy, flagi i figurki zmartwychwstałego Chrystusa. Wierzchowce, staranie wypielęgnowane, przyozdobione są wstążkami, koralikami i kwiatami. Podczas procesji uczestnicy śpiewają religijne pieśni i odmawiają głośno modlitwy.
W miejscowym języku nazywa się ich křižerjo, czyli „niosącymi krzyż”, „krzyżowcami”. Uczestnictwo w procesji jest zaszczytem i pragnieniem każdego mężczyzny tego narodu. Dziewięć kawalkad liczy około 1500 jeźdźców, co stanowi około jednej czwartej męskiej populacji. To niemało, biorąc pod uwagę fakt, że zdecydowana większość z uczestników dosiada obecnie konia tylko podczas tej uroczystości i przebycie przez nich całej drogi wymaga poświęcenia i prawdziwej determinacji. A jednak, przynajmniej na razie, nie brakuje chętnych.
Sama procesja jest zresztą tylko zwieńczeniem uroczystości. Abraham Frencel, żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku tak opisywał ten obyczaj: „Mężczyźni w sobotę przed Wielkanocą nie idą do łóżek, ale gromadzą się w jednym domu, aby w nocy, śpiewając wielkanocne pieśni, iść przez pola”. Noc spędzona na modlitwie i śpiewaniu stanowi duchowe przygotowanie do procesji, która jest manifestacją katolickiej wiary i narodowej przynależności. Tomasz Kowalczyk, opisujący dzieje Kościoła katolickiego na Łużycach, podkreślał: „Wiara oraz łużyckie wartości narodowe – mowa oraz poczucie przynależności do narodu łużyckiego – są traktowane przez katolików łużyckich w sposób tożsamy”. Bardo to przypomina polską historię, gdy Kościół, w okresie zaborów, stanowił ostoję polskiego patriotyzmu. I nie tylko polską, podobnie rzecz się miała w Irlandii, która, choć pozbawiona własnej państwowości, dzięki katolickiej wierze i związanej z nią tradycji, potrafiła ustrzec narodowej tożsamości.
Katolicka społeczność Serbołużyczan zamieszkujących okolice Budziszyna szacowana jest na zaledwie piętnaście tysięcy osób. Trudno powiedzieć, ile czasu jeszcze zdoła się opierać nieustającym naciskom germanizacyjnym, które trwają nadal, pomimo głoszonych przez Unię Europejską haseł o szacunku dla tradycji. Berliński rząd czyni wysiłki, by zlikwidować serbołużyckie szkoły pod pretekstem oszczędności budżetowych i małej liczebności uczniów. Polacy znają tę argumentację, dokładnie taką samą posługują się władze litewskie w stosunku do polskich szkół na Litwie. Istnieje jednak jedna zasadnicza różnica – Polacy na Litwie nie są jedynymi obrońcami polskości, obok istnieje państwo, które kultywować będzie polską tradycję i historię. Serbołużyczanie w Niemczech są ostatnią ostoją tożsamości tego słowiańskiego narodu.
Jeszcze dzisiaj, podróżując po okolicach Budziszyna, spotyka się na granicy wielu miejscowości ich nazwy pisane w dwóch językach, ale jak będzie za dziesięć czy dwadzieścia lat? Ostatni słowiański naród za Odrą przeżywa trudne chwile i nie może liczyć na żadne wsparcie. Ostania słowiańska wyspa na Zachodzie, choć opierała się przez tysiąc lat germanizacji, ma poważne kłopoty.
Niemniej za dwa dni, w wielkanocną niedzielę, odziani we fraki jeźdźcy ponownie wyruszą na procesję. Fraki, które po raz pierwszy założyli w 1790 roku, gdy procesja wyruszyła z Kulowa. Ostatni słowiański naród na zachód od Łaby, po raz kolejny przypomni, że istnieje, a przy tym przypomni, że nadzieja łączy się ze Zmartwychwstałym.
W opracowaniu wykorzystałem książkę Wojciecha TurkaDzieła Boże –50 niezwykłych miejsc, postaci i wydarzeń chrześcijaństwa, Exter, Gdańsk 2006.
Inne tematy w dziale Kultura