W kraju zaczyna brakować cukru. Z mojego doświadczenia wynika, że to pierwszy naprawdę poważny syndrom upadku „dobrze rozwijającego się państwa”, czy też, jak wolał to określać obecny rząd, „zielonej wyspy” na morzu recesji. Od tego zaczął się wszak niegdyś schyłek „dziesiątej potęgi przemysłowej świata” Edwarda Gierka, a miało to miejsce w 1976 roku, gdy po raz pierwszy za mego życia wprowadzono kartki – na cukier właśnie. Chociaż miałem siedemnaście lat, było to dla mnie tak upokarzające przeżycie, że przestałem słodzić kawę i herbatę, a jak widać, obecnie, to postanowienie było proroczym pomysłem i nadal się przydaje. W latach siedemdziesiątych naocznie przekonałem się po raz pierwszy w życiu, jak wygląda zderzenie propagandy sukcesu z gospodarczą rzeczywistością. Dziś przeżywam swoiste deja vu.
Rząd Platformy Obywatelskiej, z jego pierwszym ministrem na czele, naprawdę do niedawna wierzył w swoją opatrznościową rolę i był przekonany, że tylko dzięki jego zabiegom i mądrej polityce Polska uchroniła się od skutków światowego kryzysu. Poniekąd mniemanie to było słuszne, rząd robił niewiele, co było chyba najlepszym z jego posunięć, i to w istocie osłabiło nieco skutki kryzysu, bo gdy zaczął już coś robić, jak ostatnio, to wszyscy poczuli wyraźną lekkość w kieszeniach i portfelach. Niemniej zadufanie, choć już nie tak lukrowane (z powodu choćby cukrowej drożyzny), rząd żywi nadal – z urzędów nie widać faktycznego stanu państwa i sytuacji Polaków, nie widać bezrobocia, problemów ze służbą zdrowia, głodowych emerytur i drożyzny. A przynajmniej nie wydają się one takie groźne – wszak gdyby nie obecny, jedynie słuszny (jak wszystkie poprzednie) rząd, na pewno byłoby jeszcze gorzej! Na przykład, nieustannie przypomina się Polakom,, gdyby urząd premiera sprawował Jarosław Kaczyński. To wszystko dla dobra Polaków, odebranie możliwości oszczędzania w OFE również – teraz za Polaków oszczędzał będzie rząd. Tylko nie jestem przekonany, czy wszyscy, mimo zapewnień ministra Boniego, czują się wreszcie bezpiecznie, biorąc pod uwagę zadłużenie kraju, do jakiego doprowadziły kolejne rządy, z pokaźnym do tego wkładem rządu Donalda Tuska – to chyba nie są najlepsze referencje dla instytucji mającej zadbać o bezpieczeństwo emerytur. Stan państwa jest ważniejszy – odpowiadają na zarzuty i zmieniają zasady umowy, które zawarł wcześniejszy rząd ze społeczeństwem, przekonując do wprowadzenie drugiego filaru. Teraz nie próbuje się tego filaru wzmocnić, tylko się go burzy, ile więc warte są obietnice tego rządu? Nic, kompletnie nic, tak jak obietnice wszystkich innych – kolejny rząd, dla dobra kraju, wszystko i tak może zmienić i nawet się nie zawaha. Lepiej zresztą drenować kieszenie własnych podatników, niż narazić się Brukseli.
Pomijając jednak widoki roztaczające się z ministerialnych okien, wartość rządowych obietnic czy przyszłość, przeciętnemu Polakowi trudno zrozumieć, jak w kraju będącym potentatem w produkcji cukru, doprowadzić można do jego braku? Zwłaszcza że tak ochoczo kilka lat temu, podpisując traktat akcesyjny, inny rząd, ale przy akceptacji obecnie zasiadających u władzy polityków, godził się na ograniczenie jego produkcji, dla dobra wspólnego rynku Unii Europejskiej, rzecz jasna. Wniosek nasuwa się jeden: im więcej politycy, warszawscy czy brukselscy, grzebią przy gospodarce, tym efekt jest gorszy. Cóż, szyderczo pewnie uśmiecha się z góry ojciec współczesnej ekonomii Adam Smith i mruczy pod nosem: „Nie chcieliście niewidzialnej ręki rynku, tylko leninowską koncepcję centralnego sterowania, to macie efekty”.
No cóż, w latach siedemdziesiątych zaczęło się od cukru, a potem... było jeszcze gorzej. Ale nie chwiałbym być złym prorokiem. A może dobrym, wszak potem był jednak sierpień '80 i Edward upadł. Tylko ile razy można zaczynać od początku?
Inne tematy w dziale Polityka