Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz
862
BLOG

Nie lubię dnia kobiet

Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Nie lubię dnia kobiet, bo zupełnie nie rozumiem idei, która przyświeca jego istnieniu, co wcale nie oznacza, od razu zastrzegam, że kobiet nie szanuję. Wręcz przeciwnie, podziwiam je. Ale to właśnie nieustannie przysparza mi rozterek. Dlaczego? Postaram się wytłumaczyć.

Skoro je podziwiam, przyznaję, bardziej niż mężczyzn, to oznacza, że jestem nietolerancyjny.... dla mężczyzn. A zatem tkwi w we mnie seksizm, który jest bardzo obecnie niemile widziany. Uważam bowiem, że kobiety są piękniejsze, bardziej wrażliwe i nie mniej inteligentne od płci brzydszej (bardzo panów przepraszam, ale przecież nie macie co do tego wątpliwości). Ale skoro tak uważam, to nie wydaje mi się właściwe, by poświęcać im jakiś szczególny dzień, bo po co? Doskonale dają sobie radę w dzisiejszym świecie i gdyby tylko chciały, zepchnęłyby płeć męską do defensywy i żadne parytety nie byłyby im potrzebne.

Ale fakty wskazują, że jest ich mniej w polityce czy zarządach firm, co feministki uznają za dyskryminację i wysuwają żądania „równego traktowania”, na co ich zdaniem najlepszą metodą są wspomniane parytety. Ale druga strona medalu wygląda tak, czego feministki dostrzegać nie chcą, że kobiety po prostu do polityki czy zarządzania się nie pchają, bo nie chcą. Dlaczego? Bo są inne!

Kobiety, czy tego radykalne kobiece ugrupowania nie raczą dostrzegać, różnią się od mężczyzn. Na przykład wyglądem i fizjologią. Tak je stworzyła natura i nic na to się nie da poradzić. Ot, przegrywają choćby w każdej sportowej rywalizacji (przynajmniej tej, wymagającej fizycznej sprawności) z mężczyznami, stąd uprawiają każdą dziedzinę sporu oddzielnie. Czy tego chcemy, czy nie, natura stworzyła kobiety do innych zadań, i wcale nie mniej istotnych, tylko po prostu odmiennych. Mają inne predyspozycje, inne umiejętności, inną wrażliwość i jakichkolwiek nie zażądano by parytetów, nic tego nie zmieni.

Przykład? Choćby medycyna. Kobiet wśród lekarzy jest już chyba nie mniej niż mężczyzn, bo są do tego stworzone, są stworzone do opieki i współczucia. Ale jednak wśród chirurgów dominują mężczyźni. I o czym to świadczy? Tylko o tym, że kobiety nie lubią agresywnej medycyny, nie lubią widoku krwi i przecinanych mięśni. Bo takie są, wolą się opiekować niż interweniować. Ale ten temat, na razie przynajmniej, pomijają radykalne feministki i w medycynie chirurgicznej nie narzucają parytetów. Dlaczego? Prosta sprawa, czasem też bywają pacjentkami i chyba nie życzyłyby sobie, by operowała ich „parytetowa” lekarka, choć nieco mniej zdolna od nieparytetowego mężczyzny.

Ale w biznesie czy polityce bezpośredniego zagrożenia nie ma, więc można sobie pofolgować.

Cóż, jak wszędzie, bywają ludzie mądrzejsi i głupsi, albo bardziej eleganckiego języka używając, bardziej i mniej inteligentni. I to bez względu na płeć. Problem w tym, że inteligentne, czy też bardziej od mężczyzn inteligentne kobiety, wcale do biznesu czy polityki się nie pchają, bo nie tam widzą swoją rolę. Takich się tam nawet wołami nie zaciągnie, bo wolą być nauczycielkami czy opiekunkami. I co wtedy się dzieje w przypadku priorytetów? Do biznesu i polityki trafiają kobiety „z drugiej linii”, intelektualne słabsze i wypierające mądrzejszych mężczyzn.

Drogie Panie Feministki, wśród kobiet, tak samo jak wśród mężczyzn, bywają osoby mniej zdolne, uwierzycie? A skoro te mądrzejsze od mężczyzn nie pchają się same na te stanowiska, to czego dokonują priorytety? Zaniżają średnią wśród polityków, która i tak pozostawia wiele do życzenia!

Kobiet nie trzeba bronić, nie ma powodu. Doskonale sobie dają radę we współczesnej rzeczywistości. Tylko nie chcą, więc po co je ciągnąć na siłę? Na traktory, jak było w czasach PRL-u, czy do polityki lub władz spółek?

Ja kocham kobiety dlatego właśnie, że są inne, piękniejsze. I dlatego częściej wolą dom, na szczęście dla nas, bo wychowują nasze dzieci, są czulsze i mądrzejsze i wiedzą o tym, że to najważniejsze, ważniejsze niż sejm i senat.

Ale wiem też, że te, które naprawdę chcą się zrealizować poza rodziną, są w stanie pokonać każdego mężczyznę i parytetów im nie trzeba. Pamiętam takie czasy, gdy jedynym prawdziwym mężem stanu na europejskim kontynencie była Margaret Thatcher, a to choć wielki, to nie odosobniony przypadek. Nie zapominajmy, że Maria Skłodowska-Curie też była kobietą (poza Kopernikiem, rzecz jasna).

Dlatego mi nie jest potrzebny Dzień Kobiet. Taki dzień powinien trwać cały rok. Bardziej przydałby się „dzień mężczyzny”, albo jeszcze lepiej „dzień polityka”. Bo chłopcy z rządu czy parlamentu naprawdę potrzebują dowartościowania.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości