Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz
1143
BLOG

Lech Wałęsa obraził się na władze Gdańska

Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz Polityka Obserwuj notkę 12

Prezydent Lech Wałęsa oznajmił, że wycofuje swoje wsparcie i udział w Europejskim Centrum Solidarności. Powód – dyrektorem nie został zgłoszony przez niego kandydat, Bogdan Lis. Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, który powołał na to stanowisko Basila Kerskiego, jest zakłopotany – wszak pieścił dotąd Lecha Wałęsę jak mógł. I co teraz? Kłopot. Jak go udobruchać? Prezydent Adamowicz przekonał się, że prezydent Lech Wałęsa lubi, by bawiono się tylko jego zabawkami. Jeśli ktoś tego nie akceptuje, Lech Wałęsa je zabiera i zmienia piaskownicę. „Nie to nie – oznajmia – bawcie się sami”.

Lech Wałęsa to zagadka dla psychologów. Historia wyniosła go do wielkości, stał się symbolem do którego nie dorasta. Sam jednak uwierzył w swój mit a ego ma rozdęte do pokaźnych rozmiarów. We własnych oczach jest nieskalanym, niepodlegający krytyce autorytetem. Dotąd boczył się na wszystkich, którzy mu nie schlebiali i bezlitośnie usuwał ze swojego otoczenia. Chociaż, gdy „sprawy docierały do trzeciego szeregu”, jak swego czasu mawiali Rzymianie, gdy okazało się, że jego przeszłość budzi wątpliwości, sprawnie odwracał sojusze.

Wywołując „wojnę na górze” zapoczątkował pierwszy poważny konflikt w obozie „Solidarności” i wielu Polaków uwierzyło wtedy, że czyni to dla dobra Polski. Towarzystwo skupione wokół Tadeusza Mazowieckiego z „Gazetą Wyborczą” na czele, bardzo go za to nie lubiło. Podczas zmagań o prezydenturę w 1990 roku sztab wyborczy Mazowieckiego zaprezentował wyborcom po raz pierwszy oblicze kampanii negatywnej – Lech Wałęsa w spotach telewizyjnych odrąbywał siekierą Polskę od Europy i łamał wschodzące drzewko demokracji. Nie lubili go też bardzo postkomuniści, zdawało się, że z wzajemnością. Potem jednak wyborcy zaczęli podejrzewać, że bardziej niż dobrem kraju kierował się w swych działaniach przekonaniem, że wszystko wie najlepiej i wydarzenia zaczęły się zmieniać jak w kalejdoskopie. Najpierw zafundował rządowi Jana Olszewskiego noc teczek. Potem wsparł się na trzeciej, czerwonej nodze przywracając do politycznych łask wiernych dziedziców PZPR. Pozbywać się też zaczął ze swojego otoczenia ludzi, którzy mieli odmienną od niego opinię i potrafili mu to powiedzieć – w ten sposób potraktował autorów swojego sukcesu wyborczego, m.in. Lecha Kaczyńskiego i Andrzeja Drzycimskiego, a to tylko najgłośniejsze nazwiska.

Po przegranej w kolejnych wyborach prezydenckich z Aleksandrem Kwaśniewskim, nie bardzo potrafiąc sobie poradzić z utratą poparcia i brakiem wpływu na politykę, zaczął się obrażać niemal na wszystkich i za wszystko. To było dla wielu osób zabawne, dla innych żenujące, ale zaczęto się do tego przyzwyczajać. Jednak już wkrótce, gdy w archiwach odkrywać zaczęto dokumenty mogące wskazywać na ciemniejsze okresy jego przeszłości, zaczął nie tylko się obrażać, ale i obrażać innych, a niekiedy nie przebierał w słowach. To oblicze Lecha Wałęsy, odwołującego się przecież zawsze do chrześcijańskich korzeni i wiary, zaskoczyło najbardziej, również mnie. I wtedy niespodziewane wsparcie Lech Wałęsa znalazł ze strony środowiska związanego z „Gazetą Wyborczą” z samym naczelnym włącznie, który bronił go, jak niegdyś generała Jaruzelskiego. Tak historia zatoczyła koło, odwróciły się sojusze, dawni przeciwnicy stali sojusznikami.

Władze Gdańska wierne były dotąd symbolowi, jakim był Lech Wałęsa. Traktowały go jak wizytówkę miasta, powód do chluby i nie szczędziły zaszczytów. Teraz przekonały się, że to nie wystarczy, by zaskarbić sobie jego wdzięczność i sympatię. Przywódca sierpniowych strajków z 1980 roku zdaje się lubić tylko tych, którzy są mu posłuszni – odmiennej opinii nie toleruje, a urazy szybko nie zapomina. Powoli zaczyna się wokół niego wytwarzać próżnia, której sam jest przyczyną. Czy jest wystarczająco silny, by w niej samotnie przetrwać?

Byłem w roku 1980 pod wrażeniem Lecha Wałęsy i nadal żywię dla niego wdzięczność za jego rolę w tamtym starciu z władzą, a także za postawę w okresie stanu wojennego. Niestety, z żalem stwierdzam, że nie sprostał roli, jaką pragnął potem odgrywać w polskiej i światowej polityce. Jak widać, nie zawsze z ludowego wielkiego trybuna wyrasta wielki polityk. Trochę szkoda.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Polityka