Upada kolejny europejski mit – mit wielokulturowości. Nie, to nawet nie mit, to chciejstwo, zamykanie oczu na fakty i na historię, a myślenie życzeniami, wyimaginowanymi i nie mającymi najmniejszych podstaw wizjami, tworzenie utopii, która zamienia się powoli w horror.
Angela Merkel, David Cameron, a teraz także Nicolas Sarkozy, po niemal półwieczu obowiązywania doktryny otwartości Europy na inne kultury, wyznają teraz, że pomysł zakończył się niepowodzeniem. Zapraszani cudzoziemcy zupełnie nie mają zamiaru ani utożsamiać się, ani integrować z europejską kulturą, ani nawet przestrzegać jej zasad, przeciwnie, wysuwają wobec swych gospodarzy coraz bardziej nachalne żądania, a w razie ich niespełnienia doprowadzają, jak miało to ostatnio we Francji, do rozruchów, albo, jak wcześniej w Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii, do terrorystycznych zamachów.
Dla Anglików było szokiem, że terrorystami, którzy dokonali w Londynie zamachu, byli Brytyjczycy z urodzenia, Mohammed Sidik Khan był nawet pedagogiem, który uczył brytyjską młodzież. Zdumieni odkrywali, że zamachowcy kierują się zupełnie inną kategorią pojęć etycznych, nie czuli wdzięczności do kraju, w którym się wychowywali i któremu zawdzięczają wykształcenie i pracę.
Do podobnych wniosków doszli Niemcy. Turecka mniejszość żyje już w tym kraju pół wieku i rodzi się tam trzecie ich pokolenie, a jednak nadal trwa w swoim środowisku i asymiluje się w stopniu marginalnym. We Francji kolorowa mniejszość stanowi już ponad dziesięć procent ludności. Jej członkowie żyją w gettach na obrzeżach wielkich miast, niechętnie się uczą, rzadko szukają pracy, ale stawiają goszczącemu je państwu wysokie wymagania. Włochy przeżywają kolejną wielką falę imigracji i już nie mogą sobie z nią poradzić, a doskonale zdają sobie sprawę z tego, co się stanie, gdy pozostawią przybyszów u siebie.
Tak wygląda rzeczywistość, z którą, wbrew poprawności politycznej obowiązującej od kilkudziesięciu lat, musieli się oficjalnie i jawnie pogodzić szefowie największych europejskich krajów. Nikt jednak otwarcie nie powiedział, że problem, z jakim boryka się obecnie Europa, wynika z różnic nie na tle kulturowym, a przynajmniej nie tylko kulturowym, ani nawet nie rasowym, co przede wszystkim religijnym. Kłopotów w Europie przysparzają imigranci pochodzący z krajów wyznających islam, bez względu na kolor skóry. To przybysze z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, a w przypadku Niemiec z islamskiej Turcji stanowią absolutną większość współczesnych imigrantów przybywających do Europy. I nikt z rządzących nie ośmielił się jeszcze powiedzieć, że istnieją kultury obarczone wyznawaną religią, które w zasadzie zasymilować się nie potrafią, bo jest to sprzeczne z samym fundamentem ich wiary. Asymilacja byłaby jej zaprzeczeniem, a zatem skazywałaby na potępienie. Dlatego nigdy nie przybywali do Europy (Kanady, Stanów Zjednoczonych i Australii również) jako goście – oni przybywają jako zdobywcy. Dla nich to kolejny etap podboju, jaki zaczął się wojną z mekkańczykami, którzy niechętni byli nowej religii. Islam w jego wyniku opanował Półwysep Arabski, a potem sięgnął po chrześcijańskie prowincje Afryki Północnej i Półwyspu Iberyjskiego, obszar Bizancjum i Bałkanów, sięgając aż po Węgry i Słowację. Tamten podbój, przynajmniej w Europie, okazał się nietrwały, choć zmagania ciągnęły się setki lat. Ale wtedy Europa głęboko przywiązana była do chrześcijaństwa, gotowa do poświęceń i energiczna. Teraz zgnuśniała, straciła z oczu idee, cieszy się swoim dobrobytem i nie ma ochoty na walkę. Jest zurzędniczała i zmurszała jak dawne Bizancjum. Nie strzeże już swoich granic i tę słabość islam wykorzystuje bez skrupułów. Dostrzegł słabość i rozpoczął kolejne natarcie. Tworzy przyczółki, wprowadza zamieszanie i czeka, aż będzie dostatecznie silny, by sięgnąć po władzę.
Wiem, że pisząc te słowa, narażam się na oskarżenia o nietolerancję, ale twierdzę, że islamu nie da się oswoić. Istotą tej religii, wbrew temu, co głoszą niektórzy jej apologeci, jest konflikt. Koran bowiem miał z założenia zastąpić Stary i Nowy Testament, bo islam jest jedyną prawdziwą religią. Nie zachodzi tu już nawet taka relacja, jak między chrześcijaństwem i judaizmem, ponieważ chrześcijanie nie zaprzeczają świętości i słuszności pism starotestamentowych, tylko uważają, że Chrystus był ich wypełnieniem, zapowiadanym w nich Mesjaszem. I choć historia chrześcijaństwa obfitowała w konflikty religijne, w tym z wyznawcami judaizmu, to jednak w żadnym miejscu Nowego Testamentu nie nie można wyczytać słowa zachęty do przemocy – przeciwnie. Z Koranem jest inaczej. Koran nie wypełnia, nie jest dalszą częścią, tylko zastępuje. Nie może być między wyznawcami islamu i innych religii relacji równości i tolerancji, bo inne religie są z założenia nieprawdziwe. Dopiero przyjęcie islamu sprawia, że można stać się równym jego wyznawcom. Koran, to księga, religia i państwo – nie istniej tu rozróżnienie. Nie ma rozdziału między władzą świecką i religijną, którą w Nowym Testamencie opisują słowa Chrystusa: oddajcie cesarzowi co cesarskie, a Bogu co Boskie. Tymi słowami kierował się papież Grzegorz VII nakładając ekskomunikę na cesarza, który za głęboko pragnął ingerować w kościelne sprawy; na te słowa powołują się współcześni obrońcy państwa świeckiego, pragnący ograniczyć ich zdaniem zbyt głęboką ingerencję Kościoła w sprawy państwa. Koran tego rozróżnienia nie dokonuje.
Islam jest obcy kulturze wyrosłej na fundamentach chrześcijaństwa i zawsze będzie mu wrogi. I jakby od tego się nie odcinali chwalcy kultury greckiej i oświeceniowych idei, nie byłoby dzisiejszej Europy i jej wartości, wartości jaką jest wolność, miłosierdzie, poszanowanie praw jednostki i szacunek do życia, gdyby nie było chrześcijaństwa. Te wartości obce były kulturze antycznej, gdzie słabych i pokrzywdzonych eliminowano ze społeczeństwa. I nie ma ich w islamie w stosunku do niewiernych.
Od początku próba asymilacji islamu skazana była na niepowodzenie, bez względu na to, czy jego wyznawcy mają skórę czarną czy nieco jaśniejszą. Tak długo, jak są muzułmanami, wyznają zupełnie inny system wartości, w którym niewiele miejsca jest na tolerancję wobec osób nie wyznających wiary w Allaha. A odstępstwo, przejście z islamu na inną wiarę, jest zdradą i karane jest tylko w jeden sposób – śmiercią. Dlatego tak rzadkie są takie przypadki, przynajmniej oficjalne.
W islamie nie ma też miejsca na wolność i równość płci – kobieta ma być posłuszna i nie zabierać głosu. Próby emancypacji kończą się niejednokrotnie krwawą tragedią w rodzinie, nawet takiej, która od dziesięcioleci korzysta z gościnności Europy czy Ameryki.
Natomiast europejski system wartości, poszanowanie dla jednostki, równość, gościnność i szacunek dla innych kultur traktowany jest jako słabość i bezlitośnie wykorzystywany. Islam walczy z Europą jej własną bronią, czyniąc to skutecznie i bezwzględnie. A zadziwiające jest przy tym, że tam gdzie w krajach Zachodu zwalczane są przejawy religijności chrześcijańskiej, pozwala się przesadzać w wyrażaniu i eskalowaniu muzułmańskiej, ot, pozwalając choćby modlić się na jezdni, pomimo blokowania ulicznego ruchu, ale takich przykładów można przytoczyć więcej
Kilka lat temu zmarła jedna z najsłynniejszych dziennikarek, Włoszka – Oriana Fallaci. Nie wierzyła w Boga, ale wierzyła w chrześcijaństwo i określała siebie „świecką chrześcijanką”. Już w latach osiemdziesiątych ostrzegała i starła się wyjaśnić zjawisko, jakie dokonuje się w Europie i Ameryce (przede wszystkim), pomimo iż oskarżano ją o rasizm i nietolerancję. Mieszkała na Manhattanie, gdy w wieżowce WTC uderzyły kierowane przez islamskich terrorystów samoloty. Po tym wydarzeniu, napisała: „Ludzie, obudźcie się! Zahukani przez strach, nieskłonni płynąć pod prąd, czyli ściągnąć na siebie oskarżenie o rasizm (słowo zresztą niewłaściwe, ponieważ tu nie chodzi o rasę, lecz o religię), nie rozumiecie lub nie chcecie zrozumieć, że właśnie się toczy Krucjata, tyle że na odwrót. Przyzwyczajeni do podwójnej gry, zaślepieni krótkowzrocznością nie rozumiecie lub nie chcecie zrozumieć, że właśnie toczy się wojna religijna”. Dramatyczne wezwanie, ale gdy widzi się na własne oczy tragedię, która nastąpiła, bo nie słuchano ostrzeżeń, ma się prawo użyć takich słów.
Europejscy przywódcy przyznali się do klęski dotychczasowej polityki, ale teraz jeszcze poradzić sobie będą musieli z istniejącym już problemem i znaleźć rozwiązanie na przyszłość. Nie będzie one miłe dla ideologów otwartości – pomóc może tylko większa kontrola imigracyjna. Ale wieszczę coś jeszcze bardziej nieprzyjemnego, bo Europa, o ile nie zmieni się dotychczasowy trend demograficzny, potrzebuje imigrantów, gdyż jej społeczeństwo się starzeje. Potrzeba zatem nowej krwi i w którymś momencie rządy będą musiały zadać sobie pytanie, kogo wpuszczać! A co gorsza, na podstawie jakich kryteriów segregować – a każde narażać będzie na krytykę. Bez wątpienia kierować się jednak będzie podstawową zasadą – przyjmowania imigrantów, którzy z Europą się będą utożsamiali, którzy szanować będą jej zwyczaje i tradycje, którzy się zasymilują i poczują Europejczykami. Niestety, uważam, że muzułmanie tych warunków nie są w stanie spełnić.
A jeśli ktoś zechce mi po napisaniu tego tekstu zarzucić nietolerancję, rasizm czy ksenofobię, przypomnę, co powiedziała Joanna d'Arc podczas procesu, gdy zarzucono jej, że nie lubi Anglików. Odrzekała wtedy: „Lubię Anglików... w Anglii”.
Ja też lubię muzułmanów...
Inne tematy w dziale Polityka