Bronisław Komorowski zachowuje się, jakby kolekcjonował fotografie ze znanymi osobami. Ot, takie ma hobby – uzbierać w jak najkrótszym czasie jak najwięcej zdjęć z wielkimi tego świata. Być może powiesi je potem na ścianie i będzie pokazywał z dumą znajomym. Hobby może i nieszkodliwe, gdyby nie fakt, że realizowane za polskie pieniądze przez polskiego prezydenta, który powinien mieć wizję, a nie tylko ściskać rękę.
To zabawne, jak głowa państwa polskiego ocenia siłę polski na arenie międzynarodowej, którą można zamknąć dwoma słowami – spotkać się. Przyjechał prezydent Miedwiediew, poklepał po ramieniu, ale co dalej? Przyjął prezydent Obama, otworzył usta ze zdumienia, uraczony metaforycznymi przypowieściami o tym, że żonie trzeba ufać, ale się ją sprawdza (o relacjach między USA i Polską), ale na wszelki wypadek też poklepał po plecach i przysyła do Polski konwoje z wyrzutniami rakiet bez pocisków, by przejechały się ku uciesze doradców prezydenta Komorowskiego polskimi drogami. Przyjechali prezydent Sarkozy i kanclerz Merkel, poklepali po plecach i pochwalili za uległość wobec Moskwy. A jakie są tego realne efekty? Jakie korzyści dla Polski? Żadne.
Prezydent Bolesław Komorowski nie dostrzega, że zaczyna ocierać się o śmieszność. Że jego przypowieści, jak i ta, którą uraczył przedwczoraj słuchaczy Polskiego Radia o trójkącie weimarskim, są żenujące (przyrównał Francję, Niemcy i Polskę do trzech pijanych górali, którzy chwieją się każdy z osobna, ale razem jak się złapią, to pion trzymają). Nie dostrzega, że jest traktowany przez przywódców największych państw protekcjonalnie, nagradzany pogłaskaniem po główce, za to, że jest grzeczny i słucha się mamusi i tatusia (Brukseli i Moskwy). Co gorsza, nie widzi, że traci szacunek Wielkiej Brytanii, krajów nadbałtyckich (które lekceważy), Węgier (które zapewne potępia, bo tak nakazują brukselskie wytyczne), nie wspominając o naszych południowych i wschodnich sąsiadach. Bronisław Komorowski służy wiernie i raduje rozdawanymi przez wielkich uściskami – tylko czy na tym polega polityka? I czy nie powinna, poza fotografiami na ścianie gabinetu, przynosić wymiernych efektów państwu, na czele którego staje prezydent?
W swoim „Dzienniku”, niemal pół wieku temu, Sławomir Mrożek napisał: „Polacy są tylko wiecznymi ministrantami”. Te słowa niosą istotną prawdę i jak ulał pasują do poczynań Bronisława Komorowskiego – ministrant, który cieszy się, że jest na scenie, ale nie dostrzega faktu, że służy innym, cudzym sprawom, i stanowi tylko tło właściwej celebry.
Inne tematy w dziale Polityka