Wiem, że u wielu osób takie jednoznaczne stwierdzenie wywoła oburzenie. Był podobno przecież wybitny, jeśli nie wielki. Ale ja nie lubię, nie przemawia do mnie. Każdą z jego książek kończyłem z trudem i bardzo znużony. Nawet styl, ot choćby wychwalany „Trans-atlantyk”. Jak to w ogóle można czytać? Cofnął się, a nie cofnął, zgodził, ale nie zgodził, potwierdził, ale nie potwierdził – toć od tego stylu odechciewa się czytania. To było moje, ale to właśnie na tym polegała narracja: „Róbże sam co uważasz (tu palcami kręci), albo i nie uważasz (i palcami kręci), bo już głowa twoja w tym (znów palcami kręci), żeby cię co Złego nie spotkało, albo i spotkało (i znów kręci)”.
Twórczość Gombrowicza to czysty objaw megalomanii, zapatrzenia w siebie, ale też po prostu nudy. Ileż zdań można czytać na temat własnego autoerotyzmu i to zabarwionego dewiacją? Że bunt przeciw ogólnie panującym wartościom? Literatura pełna jest takich tematów. Że ważniejsze jest „ja” niż „ojczyzna”? Też nic nowego. Skąd zatem ta fascynacja pewnych elit?
Jest kilka osób z niedawnej przeszłości, kilku pisarzy i malarzy, którzy podobni byli Gombrowiczowi, choć nieco wcześniej tworzyli. Ot, choćby Bruno Schulz czy Witkacy. Ten pierwszy jednak cudownie potrafił władać językiem, „Sanatorium pod Klepsydrą” czy „Sklepy cynamonowe” to majstersztyk języka polskiego, prawdziwe cudo wyczarowywanej atmosfery. Dopiero rysunki pokazują, rysunki przepiękne zresztą, jakie demony trawiły Schulza – rozdarcie między dwiema fascynacjami: chasydyzmem, nawiązującym do ascezy, i erotyzmem. Grafiki Schulza ukazują to zderzenie – chasydów i pełne erotyzmu kobiety, zazwyczaj razem. W jego tekstach jest jednak znacznie więcej, jest urok, atmosfera.
Witkacy jest bardziej obcesowy, szokował zamiłowaniem do narkotyków i alkoholu, podobnie jak do uciech z prostytutkami. Tu było odwrotnie niż u Schulza, z którym zresztą się znał i upijał, obrazy są wyrazem kunsztu i talentu, a wypowiedzi szokują.
Gombrowicz jednak przeskoczył tych mistrzów prowokacji, nie stawało mu talentu, by tak pisać, a tym bardziej malować, postanowił więc szokować homo-, czy też, jak niektórzy wolą to określać, biseksualizmem w swojej literackiej twórczości. Był jednak prekursorem i zafascynował apologetów wolnego stylu życia i wszelkich dewiacji. Schulza i Witkacego, owładniętych erotyzmem, fascynowały jednak tylko kobiety – Gombrowicz sięgnął dalej. Jeszcze w swoich czasach ograniczony powszechnym potępieniem homoseksualizmu, ograniczał się w wypowiedziach, ale jego przesłanie było jasne. Naruszył tabu, poruszył lawinę, która zeszła i ogrania wszelkie dziedziny życia. I chyba dlatego tak bardzo lansuje się obecnie jego twórczość.
To bardzo ciekawe zjawisko. Niektórzy uważają, że u jego początku leży egzystencjalizm. Ale to nieprawda. Bez wątpienia genialny pisarz, Lew Tołstoj, uzależniony od erotyzmu nie mniej niż Schulz czy Witkacy i Gombrowicz, zmuszał swoją żonę do czytania pamiętników, w których opisywał własne przeżycia z prostytutkami. I to jest właśnie sedno sprawy – ekshibicjonizm. Tołstoj, w swojej epoce, nie odważyłby się opublikować takich opisów, ale dziś nie miałby zapewne hamulców. Głosił zasady, którym nie potrafił sprostać, chciał być mnichem, a ulegał erotomani. Wciąż ze sobą walczył, jak Schulz. Ale to Witkacy i Gombrowicz uznali, że nie trzeba się ukrywać.
Tołstoj, Schulz czy Witkacy mieli jednak talent, którego odmawiam Gombrowiczowi, narażając się jego wielbicielom. Pomijając inne aspekty, nudzę się przy nim. No, chyba że sięgam do dzienników, inteligencji mu nie odmawiam. I kupuję od niego jedno pojęcie zaczerpnięte z „Ferdydurke” – upupienie, zarzucanie innym infantylizmu, niektóre środowisko w tym celują – jeśli się z ich poglądami ktoś nie zgadza, jest dziecinny, więc po co z nim dyskutować?
Nie lubię Gombrowicza, mogę? I proszę o wybaczenie.
Inne tematy w dziale Kultura