„Musimy ściąć deficyt o ponad 4 pkt proc. PKB – przyznał Adam Jasser, minister w Kancelarii Premiera” (cyt. za dzisiejszym wydaniem „Rzeszpospolita”). O kłopotach z deficytem budżetowym i deficytem finansów publicznych specjaliści ostrzegali od dawna, ale ich czarnowidztwo jeszcze kilka lat temu nie podobało się premierowi, więc musieli pożegnać się z rządem, jak choćby prof. Stanisław Gomułka. Ale w ubiegłym roku rząd zielonej wyspy, jaką miał być Polska na tle pogrążonej w kryzysie Europy i Ameryki, nagle usłyszał, że larum grają i podjął szereg działań zmierzających do ograniczenia deficytu, czyli do drenowania kieszeni Polaków: zamrażano progi, płace, podnoszono podatki, zabierano pieniądze z rezerwy demograficznej i funduszy emerytalnych, a więc podejmując wszystkie działania zniechęcające przedsiębiorców i obywateli do inicjatywy, czyli skutecznie gasi się, miast ożywiać, polską gospodarkę.
Wszystkie te zabiegi okazały się (co było do przewidzenia, bo wręcz szkodzą budżetowi i zmniejszają jego wpływy) niewystarczające i już w styczniu rozważa się kolejne posunięcia. Co proponuje Adam Jasser? „Pole manewru nie jest duże – stwierdził. – Można zlikwidować ulgi prorodzinne oraz inne ulgi i przywileje, zlikwidować zasiłek pogrzebowy, ale to nie są popularne posunięcia i prawdopodobnie nie wystarczą, aby zasypać dziurę budżetową. Jeszcze bardziej kontrowersyjne jest podnoszenie obciążeń podatkowych” Chyba nikt już nie jest tą propozycją zaskoczony – zabrać, to wszystko, co rząd ma do zaproponowania Polakom. Własną nieudolność rząd przerzuca na barki obywateli. Teraz bardzo bolesne jest dla rządu również i to, że nie ma wpływu na pensje urzędników samorządowych i koniecznie chce je zamrozić, bo w deficycie finansów publicznych mogłoby to mieć istotne znaczenie. Trudno ocenić, czy samorządowi pracownicy zarabiają za dużo czy za mało, zapewne jest różnie, istotne jest wszakże, jak smutno jest rządowi, że ma za krótkie ręce! Cała władza w ręce rządu! – chciałoby się zakrzyknąć. Bo w gruncie rzeczy, po co ta samorządność? Tylko przeszkadza!
Byłoby to może zabawne pole do dowcipów, ale niestety nie jest. Demontuje się skutecznie system emerytalny, obciąża Polaków rosnącymi podatkami, skazuje na emerytalną wegetację, utrudnia podejmowanie pracy emerytom i straszliwie zadłuża kraj. A jedyną metodą na problemy jest, zdaniem rządu chwalącego się niedawno liberalnymi korzeniami, centralizacja władzy i fiskalny uścisk. Selektywnie fiskalny, bo w roku 2011 kancelarie premiera i prezydenta mają większy o 35 mln. zł budżet w stosunku do ubiegłego roku. Jak widać, poglądy na oszczędności ma obecna koalicja dość szczególne. Lech Wałęsa przez większość swojej kadencji urzędował w Belwederze, jego następcy przejęli Pałac Namiestnikowski, obiekt znacznie większy, tam mieszkali i urzędowali. Bronisławowi Komorowskiemu już i on nie wystarczył, zajmuje i Belweder, i Pałac, bo rozrastająca się armia urzędników nie ma gdzie się pomieścić. To prawda, w skali problemu z jakim boryka się Polska, 35 mln. nie jest ratunkiem, ale wygląda to wyjątkowo nieprzyzwoicie.
Podczas staniej debaty ekspertów zorganizowanej przez Polski Bank Przedsiębiorczości, na której padły właśnie cytowane wcześniej słowa ministra Jassera, usłyszeć można jednak było także wyjątkowo rzadki głos rozsądku na temat europejskich dopłat wygłoszony przez człona Rady Polityki Pieniężnej prof. Jan Winieckiego, który ostrzegał, że w przyszłości przysporzyć mogą nam wielu kłopotów i zbyt bezkrytycznie, dzięki uprawianej przez euroentuzjastów propagandzie, dzisiaj je traktujemy, widząc w nich tylko dobro. Rzeczywiście, dzisiejszy wzrost PKB Polski, który tak często jest podkreślany, wynika przede wszystkim z zamówień sektora publicznego, samorządów i państwa, zadłużających się do granic możliwości (a nawet je przekraczając, dzięki obchodzeniu ograniczeń), by wykorzystać unijne środki. Unia bowiem oferuje finansowanie części wydatków, na pozostałą, mniejszą wprawdzie, ale dla budżetów gmin będących sporym obciążeniem, pieniądze znaleźć trzeba samemu. Ponadto, ogromna większość unijnych pieniędzy wykorzystywanych jest na projekty nieprodukcyjne, które w przyszłości nie przysporzą produkcji i miejsc pracy, obecne ożywienie jest więc tylko chwilowe. W tę pułapkę wpadła już i Grecja, i Irlandia, lepiej nie podążać ich śladem.
Inne tematy w dziale Polityka