Sprawa katastrofy smoleńskiej pokazuje wyraźnie, że polityka uległości, ustępstw i pokory wobec Rosji nie sprawi, że Polska stanie się partnerem Kremla. Premier, historyk z wykształcenia, podobnie zresztą jak i prezydent, sprawiają wrażenie, jakby nie doczytali kilku rozdziałów z dziejów wzajemnych relacji między Rzeczpospolitą i Cesarstwem (i białym, i czerwonym, i obecnym). Gdyby studiowali uważniej, zrozumieliby, że Polska nigdy partnerem Rosji nie zostanie, a tym bardziej nie zostanie jej przyjacielem. Rosja, od początków istnienie Państwa Moskiewskiego traktowała Polską jako konkurenta i przeszkodę. Początkowo był to stosunek wrogi, ale pełen szacunku, bo Polska była jednym z głównych rozgrywających na europejskiej scenie, a już na pewno w jej środkowej części, i dysponowała potężną armią i kwitnącą gospodarką. W miarę słabnięcia Polski, szacunek ustępował lekceważeniu, a czasami nawet pogardzie. Wszelkie ukłony Donalda Tuska, Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego przyjmowane są łaskawie przez Władimira Putina, bo przekorny jest, że mu się należą – tak właśnie widzi właściwą pozycję Polski – ma się giąć w ukłonach.
Pamiętać jednak należy, że im ten ukłon niższy, tym większa pogarda dla Polski. Im wyraźniej okazywane posłuszeństwo, tym większe lekceważenie. Nie ma w zachowaniu rosyjskich władz nic z szacunku, one widzą tylko stosunek wasalny, Polska ma być hołdownikiem i poddanym.
Mam powody uważać, że polityka rządu obecnej koalicji wobec Rosji nie przyniosła Polsce żadnych korzyści, również gospodarczych, bo wszystko wskazuje na to, że nawet za rosyjski gaz płacić musimy więcej, niż kraje zachodnioeuropejskie. Zniesienie ograniczeń w handlu z Rosją też nie jest wynikiem zabiegów rządu Donalda Tuska i jego ministra, tylko sytuacji w polityce międzynarodowej i gospodarczej rzeczywistości – Rosji wyrasta na wschodzie wielki konkurent – Chiny, więc by sprostać temu wyzwaniu, potrzebuje natychmiast nowych technologii, zwraca się więc w stronę Europy i Stanów Zjednoczonych, a tym samym unika wszelkich zadrażnień, takich właśnie jak spory z Polską.
Lech Kaczyński rozumiał to, przyjaźni szukał w krajach starających się od Rosji uniezależnić i tych, które pamiętają, czym jest ich okupacja: Gruzji, pomarańczowej Ukrainie, krajach nadbałtyckich, państwach grupy wyszehradzkiej. Często czynił to nazbyt ostentacyjnie, nie zawsze właściwie, ale tę podstawową prawdę, że z Rosją nie można się zaprzyjaźnić, pojął znacznie lepiej, niż dzisiejsi przywódcy, których nie stać było na taki choćby gest, jak udział we wczorajszych litewskich uroczystościach upamiętniających tragiczne starcia przy telewizyjnej wieży, które doprowadziły do odzyskania przez Litwę niepodległości w 1990 roku.
Rosja nigdy nie będzie przyjacielem Polski, może natomiast być partnerem, ale tylko wtedy, gdy będzie tego w oczach Kremla godna, gdy Rosja zacznie ją doceniać i poważać, a stać się to może tylko wtedy, gdy gospodarcza pozycja Polski będzie taka, jak W. Brytanii czy Niemiec, a to na razie nieosiągalne. Polska wasalną zależność od Moskwy za czasów PRL-u zamieniła na wasalną zależność od Brukseli – w tej sytuacji niewielkie mamy szanse na to, by stać się gospodarczą potęgą, raczej, za jakiś czas, kolejną Hiszpanią, która bliska jest bankructwa.
Dotąd polityka zagraniczna Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego, przypominać zaczyna tę, jaką wobec Rosji prowadził Stanisław August Poniatowski – czym to się skończyło, nie trzeba przypominać.
Nie lepiej zresztą wychodzi obecnemu rządowi i prezydentowi w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi, o mniejszych krajach nie wspominając: co krok, to blamaż, ot choćby jak umizgiwanie się do Łukaszenki. Ale to już zupełnie inny temat.
Inne tematy w dziale Polityka