Już w czasie programu Apollo Amerykanom zaczął przeszkadzać jeden wielki minus techniki rakietowej. Otóż budowano wielką, skomplikowaną machinę za ogromne pieniądze, po czym wystrzeliwano ją w niebo i trzeba było budować nową, równie drogą do następnego lotu. Ich zmysł praktyczny aż się wzdrygał od takiej niegospodarności . Trzeba było wymyślić coś lepszego...
Nawiasem mówiąc Rosjanom ten problem specjalnie nie przeszkadzał, na zasadzie - u Nas rakiet mnogo :-) a jakim kosztem, to mniej ważne. Oczywiście przez te dekady lotów i oni projektowali wielorazowe rakiety, ale niewiele z tego wynikło.
W NASA zapadła więc decyzja rezygnacji z jednorazowych rakiet, przynajmniej w lotach załogowych i zbudowaniu prawdziwego "samolotu kosmicznego" wielokrotnego użytku który obiecywał znaczną obniżkę kosztów pojedynczego lotu. Nazywał się Space Shuttle i stanowił ogromny skok technologiczny wobec jednorazowych rakiet. Dobrze pamiętam fascynację, z jaką oglądałem pierwsze starty i lądowania Wahadłowca ( polska nazwa ), to była prawdziwa rewolucja kosmiczna, która powinna zepchnąć zwykłe rakiety, a przy okazji i Rosjan do lamusa historii. Niestety, wtedy pierwszy raz w historii NASA wyszczerzyły kły "prawa Parkinsona" opisujące działalność każdego systemu biurokratycznego.
Chyba najważniejsze z nich opisuje działania kadry kierowniczej, dla której liczy się głównie ochrona swojej drogocennej skóry, stąd unikanie jakichkolwiek decyzji i zmian, ponieważ system karze inicjatywę, natomiast nagradza bierność i posłuszeństwo.
Biurokratyczne systemy zarządzania pozostały takie same przez całą historię Ludzkości, od kiedy wynaleziono pismo i człowiek, który by potrafił wynaleźć sprawniejszy działający sposób kierowania urzędami, stałby się chyba największym rewolucjonistą w dziejach !
Jak zwykle przy rewolucyjnych zmianach technologicznych inżynierowie musieli pójść na kompromisy. Ponieważ nie potrafiono stworzyć jednej całej żaroodpornej powłoki ochronnej, zastąpiły je słynne płytki ceramiczne w ilości wielu tysięcy szt, które trzeba było pracowicie naklejać i potem poprawiać przed każdym lotem. Także teoretycznie najbardziej wydajny system napędu , czyli spalanie wodoru w tlenie w praktyce okazał się bardzo skomplikowany i drogi w eksploatacji. W sumie w trakcie eksploatacji Wahadłowca okazało się, że na skutek problemów technicznych oraz organizacyjnych koszt poszczególnego lotu sięgał ok. 1 mld. $, czyli był porównywalny z kosztem startu Saturna V ! Tylko, że Saturn mógł wynieść na orbitę do 120 ton, gdy Wahadłowiec raptem 25 t ...
Jeśli dodamy dwie wielkie katastrofy, jasne się stało, że program nie działa i potrzebne są radykalne zmiany, tyle, że w biurokratycznej strukturze NASA nie znalazł się nikt, kto by potrafił czy miał odwagę cokolwiek uczynić, inaczej mówiąc zabrakło Lidera. W efekcie w ciągu 30 lat lotów sama konstrukcja Wahadłowca praktycznie się nie zmieniła, mimo powszechnej świadomości jego ułomności i w końcu został odesłany do lamusa. W sumie wielki, rewolucyjny projekt samolotu kosmicznego okazał się całkowitą klapą, która pochłonęła niezliczone mld. $, kilkanaście ofiar wśród astronautów no i 30 lat zmarnowanego czasu.
Po porażce Wahadłowca jedna z dwóch największych firm lotniczo-kosmicznych Lockheed postanowiła samodzielnie zbudować znacznie lepszą wersję samolotu kosmicznego, zwaną Venture Star. Miał to być jednostopniowy statek,z umieszczonymi zbiornikami wodoru i tlenu w kadłubie o zarysie trójkąta, który by startował pionowo i lądował poziomo na lotnisku. Niestety, poziom technologii potrzebnych do jego zbudowania daleko przekraczał możliwości inżynierów koncernu i projekt z trzaskiem upadł. Zresztą samo pomieszczenie wewnątrz kadłuba ogromnego zbiornika wodoru potrzebnego do startu na orbitę jest przy obecnym poziomie techniki zupełnie niemożliwe, pozostaje więc tylko się dziwić, że czołowi światowi fachowcy od rakiet o tym nie wiedzieli.
Po upadku obu programów samolotu kosmicznego kierownictwu NASA nie wypadało wrócić do jednorazowych rakiet dla transportu kapsuł załogowych, choćby na wymianę astronautów pracujących w MKS, a nic lepszego nie potrafili wymyślić. Nic więc dziwnego, że woleli zwrócić się do Rosjan z ich przedpotopowymi Sojuzami, niż oficjalnie przyznać się do totalnej porażki. Zresztą Rosjanie sprytnie zawołali na początek 20 mln. $ za transport jednego astronauty, aby stopniowo podnosić cenę do 80 mln. $, na co bezradna NASA musiała się godzić.
Zresztą sama MKS, czyli stacja orbitalna jest przykładem wyjątkowego skandalu o kosmicznych wymiarach, tylko dość zręcznie zamilczanego przez kierownictwo lotów kosmicznych ( no, chociaż to im się udało ( :-))
Zaczęło się wszystko od problemu z wykorzystaniem wyprodukowanych Saturnów V, pozostałych po przerwaniu lotów na Księżyc. Dość oczywistym rozwiązaniem było zbudowanie z drugich stopni Saturna, wynoszonych w całości na orbitę po ich połączeniu na orbicie dużej, wygodnej dla życia Stacji Kosmicznej. Amerykanie wystrzelili taką, zwaną Skylabem jeden raz, na której w sumie pracowały 3 zmiany i machnęli ręką, w końcu właśnie budowali samolot kosmiczny. W ogóle nie pomyśleli, że przecież Wahadłowiec idealnie by sie nadawał dla obsługi wielkiej , stałej stacji i to powinno być jego podstawową misją.
Istnieje jeden problem, mianowicie każdy obiekt latający na wysokości ok. 400 km trzeba co pewien czas podnosić wyżej, ponieważ tarcie resztek atmosfery po dłuższym czasie obniża jego wysokość aż do spalenia się w gęstszych warstwach atmosfery. Jednak do tego celu wystarczyło w centralnym miejscu połączonych ze sobą Skylabów umieścić drugi stopień Saturna V z działającym silnikiem i zapasami paliwa. Starczyło by na dekady...
Druga okazja na wielką Stację wynikła w trakcie programu Space Shuttle, gdy mozna było wykorzystać ogromny zbiornik po wodorze po wewnętrznych przeróbkach jako gotową Stację na orbicie. W tym celu wystarczyło dołożyć na starcie 4 wspomagające rakiety na paliwo stałe zamiast 2. Technicznie było to zupełnie realne, jednak znów zadziałała inercja biurokracji już powszechnie panującej w NASA i nie zrobiono nic.
W zamian tego prawie wszystkie liczące się państwowe Agencje kosmiczne wspólnie zbudowały MKS, kosztem ponad 100 mld. $ i dekady lotów. A dwukrotnie można było ją zbudować kosztem kilku mld.$ w ciągu jednego roku i to znacznie większą, szczególnie gdyby połączono kilka zbiorników po wodorze na orbicie. No ale do tego potrzeba by było Wizjonera, a nie grupy Urzędasów.
Pozornie powinno dziwić, iż w czołowej technicznie ludzkiej działalności po początkowych sukcesach tak się rozpleniła biurokracja i to nie tylko w państwowych agencjach, ale i wielkich koncernach wysokich technologii. Tymczasem biurokracja znalazła tutaj idealne środowisko do rozwoju. Na finansowanie badań szły środki z państwowego budżetu, wykorzystywane albo przez państwowych producentów w przypadku ZSRR, albo parę wielkich koncernów w USA, które też stanowiły jedną ścisłą 'sitwę" dla przyswajania tych wielkich pieniędzy bez żadnej praktycznie konkurencji. Ponieważ jedynym skutecznym sposobem na rozpanoszenie biurokracji w gospodarce jest rynek, na którym rywalizują poszczególne firmy, z których najgorzej zarządzana część wypada w trakcie cyklicznych kryzysów.
W ściśle scentralizowanej dziedzinie lotów kosmicznych rywalizacja praktycznie zniknęła, nawet państwowe agencje obu wielkich rywali po początkowym zaciekłym wyścigu starały się nie wchodzić sobie w drogę, w końcu w ten sposób znacznie spokojniej się żyło i pracowało...
Szczytowym przejawem tej postawy było stworzenie przez dwa największe amerykańskie koncerny obsługujące loty kosmiczne, Boeing i Lockheed, a więc teoretycznie rywali, wspólnej firmy zwanej ULA, już całkowitego monopolistę, świetnie dogadanego z biurokracją NASA. Chyba nikogo nie zdziwi, iż po powstaniu monopolu ceny mocno wzrosły, a terminy produkcji znacznie się przedłużyły :-)
Sądzę, że po tych wyjaśnieniach zagadka półwiecznego zastoju w rozwoju astronautyki nieco się wyjaśniła, w końcu dla szanującej się biurokracji efekt końcowy jej działań zawsze stoi na odległym miejscu. Dla tych , którzy mają jeszcze jakieś wątpliwości, kolejny kwiatek -jak wiadomo, zjednoczona Europa stworzyła swoją Agencję ESA dla lotów kosmicznych. Zbudowano kilka rakiet nośnych, szczególnie francuskich Ariane, drogich, ale niezawodnych, służących do wystrzeliwania satelitów i innych automatów. Przez dekady działalności ESA mimo posiadania rakiety w pełni zdatnej do wyniesienia kapsuły załogowej, choćby na MKS nawet nie pomyślała o załogowych lotach, choć Europa, jako najbogatsza część świata miała zarówno finanse jak i poziom technologii w zupełności do tego wystarczający. Dla mnie wystarczającym wyjaśnieniem tego zjawiska jest fakt, iż ESA, podobnie jak cała Unia jest klasycznym przypadkiem panowania systemu biurokratycznego, tłumiącego wszelką choć trochę ryzykowną działalność. Po prostu to się kierownictwu ESA w ogóle nie opłacało !
I tak by to kosmiczne "dolce vita " panowało dalej, gdyby nie dwa bardzo niewygodne wydarzenia. Po pierwsze do gry weszli Chińczycy, ze swoją coraz mocniejszą i bardziej nowoczesną gospodarką i ogromnymi ambicjami. A co o wiele gorsze, pojawił się niejaki Elon Musk, wariat, mitoman, na pewno aferzysta, przynajmniej w zgodnej ocenie siedzących na cieplutkich stanowiskach kierowników kosmicznych lotów...
Ale o tym w następnej części.
Inne tematy w dziale Technologie