Dzięki głównie min. Szeremietiewowi znów odżył nieśmiertelny spór o rok 39 - czy trzeba było iść razem z Hitlerem, czy jednak nawet za znaną straszliwą cenę "nie oddać nawet guzika" i doprowadzić do wybuchu II w.św., w której to Polska poniosła największe procentowo straty.
Tymczasem jest jasne, że w 1939 r. zwyczajnie NIE BYŁO wygrywającej strategii i sojusz z Hitlerem mógł doprowadzić do jeszcze gorszej klęski i to zarówno w wypadku zwycięstwa Niemiec jak i przegranej. Po prostu Hitler był ogarnięty manią wyjątkowości Niemiec i dla ich wielkości był zdecydowany wyrzynać lub "tylko " zniewalać sąsiednie "gorsze " narody. Zaczął od Żydów, ale w kolejce stali Polacy, Rosjanie i inne słowiańskie narody, jak również Cyganie czy później Murzyni.
Przy czym przez całą wojnę udowodnił, że dla osiągnięcia tego celu nic innego się nie liczy, a szczególnie względy polityczne. Na nasze szczęście, bo była to jedna z głównych przyczyn wojennej klęski Hitlerowskich Niemiec.
Niemniej przy takim rozkładzie Realu na wiosnę 39 r. układanie alternatywnych scenariuszy stanowi rzeczywiście sztukę dla sztuki, stąd jest dla mnie jasne, że sama dyskusja o możliwościach znalezienia lepszej drogi nie ma logicznego rozwiązania. Można się co najwyżej spierać, która z wersji możliwej strategii przyniosła by większą katastrofę.
Dlatego spór na ten temat jest nielogiczny, ponieważ naprawdę ważne były decyzje podjęte w 1938 r. i to przez wszystkich uczestników tej gry politycznej.
To w 38 r. Anglia i Francja zdecydowały się na zdradę Czech i zostawienie ich na łup Hitlera, to w 38 r. Czesi przestraszyli się samotnej wojny z Niemcami i skapitulowali bez jednego strzału. To wtedy przegrała silna przecież opozycja w Niemczech przeciw Hitlerowi wobec niesamowitych jego sukcesów, opozycja wśród której było wielu generałów, polityków czy dyplomatów. Co więcej to wtedy Hitler ostatecznie uwierzył, że jest geniuszem, który nie musi się z nikim i niczym liczyć, a co więcej, uwierzyła w to większość Niemców.
W tymże 38 r. po raz ostatni Polska miała możliwość swobodnego wybrania wygrywającej strategii, później było już coraz gorzej i dopiero po upływie pół wieku Okrągły Stół znów otworzył nam zdolność przyjmowania w miarę niezależnych wyborów. Bo co by nie mówić o III RP, to zasadnicze decyzje sami podejmujemy i sami musimy sobie z radzić z ich następstwami.
W 38 r. Beck, główny decydent w sprawach zagranicznych miał do wyboru 2 strategie, jedną łatwą i przyjemną, co więcej zgodną ze społecznymi oczekiwaniami, a drugą bardzo trudną, mającą samych przeciwników, łatwo więc zgadnąć, którą jako klasyczny polityk wybrał. Można tylko gdybać, jakby się potoczyły sprawy, gdyby przy sterach państwa pozostał Piłsudski, ja mam tylko nadzieję, że skoro tyle razy dawał przykłady przenikliwości i odwagi w narzucaniu swoich rozwiązań, nie przestraszył by się trudności, no ale rak chciał inaczej....
Prosta strategia polegała na przeczekaniu Monachijskiego Kryzysu i wyciągnięciu na tym nawet jakiś korzyści, np. odzyskania zagarniętego przez Czechów Zaolzia, a potem już można było gromko opowiadać o Honorze i Pryncypiach. Ciekawe, na ile w tym się mieściła pomoc Agresorowi w rozbiorze sąsiada ? A jaki poklask uzyskał ! Przecież nie oddamy ani guzika....
A z drugą już nie było by tak prosto, właściwie wszyscy by byli niezadowoleni. Politycy i eksperci, bo to zmuszało ich do przewidywania zdarzeń aż rok do przodu ( tak, w takim tempie szły wydarzenia ), Alianci, bo to by postawiło ich w głupiej sytuacji, a głównie Polacy i Czesi.
Sednem drugiej strategii było by bowiem postawienie całej Europy przed faktem dokonanym i ogłoszenie samodzielnych polskich gwarancji dla Czech wobec próby agresji Hitlera, połączonych z ogłoszeniem częściowej mobilizacji i wysłaniem choć jednej Brygady do dyspozycji rządu Czeskiego.
Zasadniczym problemem było Zaolzie, które Nam zabrali Czesi, korzystając z Wojny z Bolszewikami. Nic dziwnego, że stosunki były fatalne i teoretycznie polski Rząd miał pełne prawo i obowiązek dbać o odzyskanie Zaolzia, w czym miał pełne poparcie społeczne. Natomiast Czesi Nas nie lubili, nie ufali i najchętniej nie mieliby żadnych stosunków. Tyle, że w obliczu zajęcia Austrii i próby podboju Czech w jednym 38 r. każdy myślący polski polityk powinien zadać proste pytanie - A KTO następny?
Już przed Monachium widać było tchórzostwo Aliantów i ich niechęć do ryzyka konfliktu, widać było też gwałtowne zbrojenie Wermachtu, co oznaczało, że z każdym miesiącem pogarsza się nasza militarna pozycja. Jednocześnie z każdym sukcesem wzrastała pozycja Hitlera i jego apetyt. W takiej sytuacji polską racją stanu było jak najszybsze doprowadzenie do kryzysu i postawienie Hitlera pod ścianą. Bo było absolutnie jasne, że generałowie niemieccy za nic się nie zgodzą na rozpoczęcie wojny równocześnie z Polską i Czechami na Wschodzie, mając za plecami Aliantów, którzy mogą przecież uderzyć w plecy. Przypomnę, że w 39 r. Niemcy dopiero wtedy uderzyli na Polskę, gdy dostali obietnicę od Stalina, że Nas również zaatakuje, a przecież mieli już co najmniej 50 % więcej sprzętu, co w 38 r. Już nie mówiąc o ponad 30 czeskich dywizjach dodatkowo do pokonania.
Beck stanął przed wyjątkową okazją w dziejach Polski, mógł SAM, indywidualnie wpłynąć na rozwój światowych dziejów, bo jest oczywiste, że upadek Hitlera po porażce jego blefu zmienił by zasadniczo historię nie tylko Europy. Co by było zamiast, można tylko zgadywać, Stalin nigdzie sobie nie poszedł, ale była by to inna historia.
No dobrze, ale co z Czechami, czy by zgodzili się na sojusz z tak nielubianymi Polakami? W końcu nie raz ostro się wypowiadali o naszych politykach. Tyle, że ze sztychem przy gardle delikwent potrafi radykalnie zmienić zdanie na temat swojego obrońcy. Jakoś nie wierzę, ze na złość Polakom woleliby doprowadzić do upadku państwa....
Inne tematy w dziale Kultura