W Polsce wszyscy oczekujemy wizyty prezydenta USA, potocznie nazywanego najpotężniejszym politykiem na świecie. Cele samej wizyty są dość oczywiste w wymiarze politycznym, pijarowskim czy organizacyjnym. Ważne jest to, iż jest ona częścią jednego z dwóch najważniejszych zadań strategicznych stojących przez Ameryką, a szerzej Anglosasami. Lapidarnie określił je Szef Pentagonu jako dopilnowanie, aby Rosja nie była w stanie wywołać kolejnej wojny przez naprawdę długi czas. Drugim zadaniem jest oczywiście rywalizacja z Chinami o hegemonię globalną.
Miejsce tak ważnej wizyty w rocznicę rosyjskiej agresji też jest oczywiste, to oba nasze kraje są najbardziej zainteresowane w wyrwaniu Niedźwiedziowi wszystkich zębów, przy czym My mamy w tym wielowiekową tradycję zaciętej rywalizacji z Moskwą, naszym największym historycznym przeciwnikiem. Również dla Amerykanów jest to sprawa wręcz zasadniczej wagi, w razie wygranej zostanie zneutralizowane jedyne państwo wprost zagrażające światowemu pokojowi (ogromne Chiny stanowią raczej problem polityczny i gospodarczy w skali globalnej, niż wojenny, choćby ze względu na zdecydowanie odmienną mentalność ich Władzy). Ewentualna porażka, czyli podbój przez Rosję choćby części Ukrainy wbrew wysiłkom Ameryki i całego Zachodu będzie katastrofą gorszą od Wietnamu, o czym Ekipa Bidena chyba dobrze wie.
Zupełnie inaczej sprawa wygląda w wypadku Europy Zachodniej, osłanianej przez Wschodnią Flankę. Nie ma co ukrywać, że jej społeczeństwa (a także władze) pragną głównie świętego spokoju, ambicje i wielka strategia pozostały już tylko w historii. Zresztą trudno się im dziwić, dwie straszliwe wojny, które spustoszyły Europę, utrata imperiów kolonialnych, ponad 40 lat morderczych wysiłków w trakcie Zimnej Wojny już nie mówiąc o trzech dekadach sytego i bezpiecznego pokoju, zmieniły dawnych najlepszych na świecie podrzynaczy gardeł w pacyfistów z amputowanym instynktem agresji. Na szczęście rozumieją konieczność wspólnego sojuszu wobec chyba ostatniej wielkiej próby dla Zachodu, ale na pewno nie obejmą pozycji lidera, prowadzącego Koalicję.
Rosja jest dlatego tak groźna, iż nadal posiada ogromne składy broni, sprzętu i amunicji po upadłym Imperium i korzysta z nich już od roku, dlatego oczywistym celem operacji jest zutylizowanie tych zapasów wraz "mięsem armatnim" je obsługującym. Dopiero wypełnienie tego zadania oznacza wygraną Ameryki no i całej Koalicji na czele z Ukrainą, ponieważ powtórne odbudowanie tak ogromnych zasobów będzie daleko poza możliwościami przegranej i zbiedniałej Rosji. Doktryna NATO od dawna określa, iż zwycięstwo osiąga się głównie przez zniszczenie zaplecza logistycznego frontu, wtedy walki frontowe będą już tylko formalnością. Dotychczasowy zasięg HIMARS-ów sięgających na ok. 70 km w głąb rosyjskiego frontu jest już ewidentnie niewystarczający, dlatego najważniejsza jest dostawa sprzętu sięgającego do 150 km. i to w dużych ilościach, a nie w aptekarskich dawkach, jak dotąd ! Faktyczna blokada zaplecza frontu z jego składami, koszarami czy warsztatami remontowymi wraz ze wszystkimi tak ważnymi fachowcami jest o wiele skuteczniejsza, niż dostawa paru eskadr samolotów czy kompanii czołgów, nawet najbardziej nowoczesnych.
Oczywiście Amerykanie, rozumiejąc wagę zadania, dostarczają coraz więcej sprzętu i amunicji. W końcu też zdecydowali się nawet na dostawę nieokreślonej ilości bomb szybujących GBU-39 połączonych ze stopniem rakietowym napędzającym pociski HIMARS-ów, o zasięgu właśnie 150 km, które wspólnie leżały sobie tysiącami w składach, pokrywając się kurzem. Trzeba przy tym podziwiać szybkość i determinację polityków i generałów amerykańskich, już po roku pełnowymiarowej wojny wpadli na tak rewelacyjny pomysł ! A przy tym mają ciekawą politykę utrzymania tajności, gdy cały świat komentuje te bomby szybujące wcześniej, niż została wystrzelona choć jedna sztuka :-)
W sumie Ameryka wydała na wsparcie Ukrainy, która walczy dosłownie nie tylko o własne istnienie, ale również o dalszą przyszłość całego Zachodu aż ok. 40 mld $, czyli w sumie więcej, niż reszta 50 państw Koalicji. Można by tylko podziwiać, gdyby nie jeden mały fakt. Otóż w tymże 2022 r. JEDEN PRYWATNY CZŁOWIEK wydał na zakup jednej firmy 43 mld $. Jeśli porównamy te wielkości i okoliczności, nasuwają się ciekawe refleksje. Z jednej strony jeden przedsiębiorca, choć niezwykły, delikatnie mówiąc, realizuje jeden ze swoich licznych projektów i wydaje na niego podobną sumę, co najbogatsze i najpotężniejsze na globie państwo, które prowadzi operację mającą zadecydować na dekady o całej bez przesady światowej przyszłości, już nie mówiąc o statusie Hegemona.
Być może to, co napiszę, będzie niepoprawne politycznie, ale oceniam bieżącą amerykańską administrację, zarówno cywilną, jak i wojskową jako zgromadzenie nie tylko zatwardziałych biurokratów, ale też mówiąc staropolskim językiem kutw, które chcą osiągnąć wielkie cele bez większych wydatków, na równie staropolskiej zasadzie- a nuż się uda, to po co za dużo płacić ! A jestem pewny, że to tak nie działa, jak sobie marzą wielcy liderzy, dosiadający biurek i nie tylko Ameryka, ale i reszta Zachodu musi potraktować sprawę (również finansowo) równie poważnie, jak poprzednie wojny. Tym bardziej że odwrotu już nie ma...
Inne tematy w dziale Polityka