Oglądałem wczoraj Koncert Noworoczny z Wiednia. Nie zawsze oglądam, ale staram się nie opuszczać. Więc wiele mnie tam zaskoczyć nie mogło.
Ale wczoraj zobaczyłem jakby nową jakość. W postaci dyrygenta. Był z innej, nazwijmy ją pozagermańską, kultury. I to było widać. Na plus, jak mi się wydaje. Nie uchybił w żadnym calu kanonom muzyki Straussów, a jednocześnie ich muzyka wydała się jeszcze przyjemniejszą dla ucha, zwiewniejszą i lżejszą niż wtedy, gdy Filharmonicy grali pod batutą dyrygentów „tubylców”.
Zaraz po koncercie rozpoczęło się noworoczne wydanie Turnieju 4 Skoczni. Czyli trochę inny koncert. Z niezbyt odległego od stolicy Austrii Garmisch-Partenkirchen. Oczywiście też oglądałem. Też w całości. I też mi się strasznie podobało. Może dlatego, że w tym roku, podobnie jak w wypadku koncertu z Wiednia, oprócz wspaniałych, tradycyjnych rzec można, akcentów można było dostrzec jednak kilka nowych. A najbardziej to, niewidziany tu od lat kilkunastu przynajmniej, akcent polski.
Polscy skoczkowie bardzo dobrze, jako zespół, spisują się w Pucharze Świata. I o tym piszę tu po każdej następnej jego odsłonie. Jednak Turniej 4 Skoczni to, mimo że de facto jest od lat integralną częścią Pucharu, taki pucharowy rarytas. Zamknięty nieco przez tradycję od wewnątrz, dużo starszy od reszty tego tworu, obiekt, którego wygranie uznawane jest w narciarskim światku, szczególnie w tym związanym z rządzącymi w skokach Niemcami i Austrią, za rzecz ważniejszą od wygrania mistrzostw globu. Moim zdaniem nie do końca słusznie, ale ja im gustów nie będę kształtował i prostował.
W każdym razie zwycięzca każdego Turnieju cieszy się później niebywałym prestiżem. A jeśli ktoś w ciągu kariery T4S nie wygra, to musi się liczyć z tym, że przy wszelkiego rodzaju rankingach na najlepszego skoczka w historii jego szanse, a automatu, stoją znacznie niżej niż tych rywali, którzy tego dokonali.
Wygranie Turnieju jest skądinąd naprawdę trudne. Są sportowcy, którzy zdobyli w skokach wszystko. Byli mistrzami olimpijskimi, mistrzami świata, mistrzami w lotach, zdobyli Puchar Świata. A Turnieju 4 Skoczni wygrać nie potrafili. I nie dlatego, że traktowali go po macoszemu. Próbowali wiele razy. Ale za każdym razem ktoś inny okazywał się lepszy.
I w takim oto niebywale prestiżowym Turnieju, po dwóch z czterech rozgrywanych w jego ramach konkursów, prowadzi Polak. Z taka sytuacją nie mieliśmy do czynienia jeszcze nigdy. Nawet 16 lat temu, gdy na koniec w cuglach wygrywał Adam Małysz. W połowie turnieju wiślak był bodaj drugi mając o 10 punktów przed sobą Kasaiego.
Teraz Stoch prowadzi co prawda o włos, ale widać, że jest w stanie to prowadzenie utrzymać. Ma fantastycznie dysponowanych dwóch, może nawet trzech, rywali, ale on również jest w rewelacyjnej dyspozycji. Świetnie przygotowany fizycznie i, co na tym poziomie jeszcze ważniejsze, mentalnie.
Ale w tegorocznym T4S z Polaków zachwyca nie tylko Stoch. Kapitalnie wypada również spisany przez wielu, w tym chyba i siebie, na straty Piotr Żyła. Bardzo wysoko w klasyfikacji Turnieju jest kolejny z naszych, Maciej Kot. Świetnie, dużo lepiej niż kiedykolwiek dotąd, zaprezentowali się w niemieckiej części Turnieju Dawid Kubacki i Stefan Hula. Zamykają obaj w tej chwili niby dopiero czołową 20-tkę klasyfikacji generalnej Turnieju, ale ich strata do 12-go w niej aktualnie, lidera Pucharu Świata, Domena Prevca, jest mniejsza niż ich przewaga nad następnym po nich zawodnikiem.
Przed każdym ze skoczków tylko i aż cztery skoki do końca Turnieju. Dwa w Innsbrucku i dwa w Bischofshofen. Bardzo mało i bardzo dużo jednocześnie. Na pewno jednak w sam raz, żeby można się było jednoznacznie przekonać czy „polski wkład” w tegoroczne emocje związane z Turniejem 4 Skoczni będzie tym najtreściwszym czy jednak zjednoczone siły dotychczasowych skokowych imperiów utrzymają stery turniejowej władzy.
Trzymam mocno kciuki za chłopców Horngachera. I nie chodzi tylko o samo zwycięstwo Stocha czy obecność Żyły czy Kota w czołowej piątce na mecie Turnieju. Dotychczasowe, naprawdę znaczące, sukcesy polskich skoczków w tym sezonie, obrońcy Tajnera i jego świty mogli jeszcze jakoś tam, w lepszy czy gorszy dla siebie sposób, wytłumaczyć. Nową miotłą albo podobnego typu bzdetami. Jeśli jednak Polacy odniosą ogromny sukces teraz, w tak prestiżowym cyklu jak T4S, to unaoczni to chyba wszystkim, ze ślepcami włącznie, jaki system zbudował nam przez ostatnie lat prezes związku i jakich sukcesów przez lata nas pozbawi(a)ł.
Powtarzam. Kamil Stoch to wielki, samorodny talent, choć nawet i on, mając pomoc w postaci trenera-profesjonalisty, odnosiłby z pewnością jeszcze większe sukcesy. Choćby dwa lata temu i w zeszłym sezonie, że o latach 2009-11 nie wspomnę.
Przykład pozostałych polskich zawodników wskazuje jednoznacznie na fatalną politykę personalną przy obsadzie sztabu szkoleniowego przez związek przez poprzednie 8 lat. I to musi zostać w końcu dokładnie określone, ocenione i mieć swoje konsekwencje.
Inne tematy w dziale Sport