W Pucharze Świata w skokach oczywiście, bo przecież nie w polskim Sejmie. Podczas rozgrywania corocznego Turnieju 4 Skoczni, imprezy mającej już 65-letnią tradycję, mamy do czynienia z przebiegającymi jednocześnie dwoma rywalizacjami.
Niezależnie od wyścigu o wygrana w T4S trwa cały czas rywalizacja o Puchar Świata. Przy czym punkty do PŚ zdobywa się w zależności od zajętego w konkursie miejsca, a punktacja w T4S oparta jest o noty zebrane przez poszczególnych skoczków we wszystkich czterech składowych turnieju. Czyli w konkursach w Oberstdorfie, Ga-Pa, Innsbrucku i Bischofshofen.
Pierwszy odcinek serialu T4S 2016/17 za nami. Odcinek bardzo ciekawy i pełen emocji. Co ważne, po raz pierwszy od lat, również dla nas. Ukształtowała się siedmioosobowa, pisząc slangiem maratończyków, grupka liderów z niewielką (na razie) przewagą nad resztą. Jest w niej dwóch Polaków. Oprócz drugiego w Oberstdorfie Stocha jeszcze Żyła, który biegnie na jej końcu, ale nie odstaje. Do czołówki może jeszcze parę osób doszlusować, ale wygrać Turnieju to już nikt spoza tej siódemki nie wygra. Przewaga bowiem czołowej dwójki nad ósmym obecnie zawodnikiem goniącego peletonu to ponad 20 pkt. To wystarczająco dużo, żebym twierdził to co twierdzę. No chyba, że na którejś skoczni będzie pożar albo trzęsienie ziemi. Ale jeśli nie, to będzie jak piszę. Nie będę nakręcał atmosfery i pisał kto jest w tej dwójce i kto ma ogromne szanse tegoroczny Turniej wygrać. I nie będę pisał, że konkurs na skoczni, która z tych czterech stosunkowo najmniej lubi, gość ma już za sobą.
Póki co, proponuję spokojnie śledzić przebieg pozostałych trzech konkursów Turnieju i czekać. Przy czym w przyszły piątek o tej porze (będzie już po Turnieju) w polskich domach może być gorąco.
Pamiętam jak 16 lat temu, podczas Pierwszego Wybuchu Małysza, pierwsze trzy z czterech konkursów w sezonie wygrał Schmitt. Po pięciu konkursach Niemiec miał nad wiślakiem prawie 240 pkt przewagi. Wydawało się, że przepaść. Minęło 5 kolejnych konkursów i z przewagi Schmitta pozostały nici. Co było dalej, kto się interesował, ten doskonale wie. Sześć lat później, podczas Drugiego Wybuchu Małysza, na siedem zawodów przed końcem sezonu, Jacobsen miał nad Polakiem przewagę niemal identyczną. Dwieście trzydzieści parę oczek. I co? Mimo, że w jednym z dwóch konkursów w Oslo Małysz nie tylko nie zdobył żadnych punktów, ale o mało się nie zabił, mimo że Jacobsen nie skakał w tej końcówce sezonu wcale źle, można nawet napisać, że dobrze, to klasyfikację generalną wygrał zdecydowanie Adam.
Aktualnie w circa 140-tu punktach mieści się aż czterech skoczków. Kolejnych pięciu ma 100 punktów straty do czwartego Stocha. Cała ta sytuacja wskazuje na to, że możemy mieć do czynienia z jednym z najciekawszych i najbardziej emocjonujących sezonów w historii skoków narciarskich. Prawdę mówiąc taka odmiana, po tym jak poprzedniej zimy nieustające solo odstawiał Peter Prevc, byłaby chyba, przynajmniej z punktu widzenia kibiców, czymś bardzo pożądanym. Ja, w każdym razie, byłbym za.
Na koniec jedno zdanie. Niespecjalnie odkrywcze i niby bez związku, ale muszę. Zdecydowanie lepiej ogląda się zawody, w których reprezentacja Polski ma jednak coś do powiedzenia. Dlatego chciałbym, żeby polskim skoczkom z trenerskiego gniazda przez lata machał ten, który macha obecnie. Ktoś ma inną opinię?
Komentarze
Pokaż komentarze (33)