To widać, słychać i czuć. W każdej akcji.
Robben ma alergię na podawanie do Lewandowskiego. Podaje mu tylko w dwóch przypadkach. Albo jak mu zejdzie, albo jak jest pewien, że Lewandowski i tak nic sensownego z piłką nie będzie w stanie zrobić. Wyjątków od tej reguły było, do tej pory, może kilka.
Tylko ślepiec może nie widzieć tego, że działania Robbena są w tej materii dokładnie zamierzone. Owszem. Robben jest wielkim egoistą. Zawsze nim był i zawsze będzie. Ale w wypadku Lewandowskiego dochodzi drugi, moim zdaniem znacznie istotniejszy czynnik. Potężna zazdrość. Nie mówię ,że w pewien sposób nie usprawiedliwiona.
Przed przyjściem Polaka do Bayernu Holender był niekwestionowanym liderem drużyny. Przez kilka bitych lat. Niektórzy mogli tam bajdurzyć o jakimś Neuerze, Lahmie, Schwainsteigerze czy nawet Muellerze. Asem zespołu, tym bez którego nie byłoby ani spektakularnych sukcesów w Lidze Mistrzów, a kto wie czy byłyby, przynajmniej w tej ilości, mistrzostwa Niemiec, był reprezentant Holandii.
I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmienia się filozofia szefów Bayernu. Przynajmniej w teorii. „Sprowadzamy Lewandowskiego. On będzie osią drużyny, wokół której wszystko ma się kręcić”. Robben w jednej chwili z kapitana statku stał się co najwyżej którymś z oficerów.
Tego Robben nie mógł, widocznie, strawić. I, jak widzimy, zdecydowanie nie trawi do tej pory. Dużo gorzej. Psuje, celowo, wszystkie konstrukcje, które mozolnie budowali trenerzy (wszystko jedno który), a czemu on, siedząc tygodniami na ławce albo na trybunach, na przykład z powodu kontuzji, musiał się przyglądać.
Lewandowski, typowy środkowy napastnik, bez podań leży. Tak w reprezentacji jak i w klubie. W Borussi świetnie podawali mu Piszczek, Reuss (choć nie zawsze), również Aubameyang. Inni rzadziej, ale też dobrze. W reprezentacji zawsze może liczyć na Grosickiego, a na pozostałych w ramach ich aktualnych możliwości. Chęci jednak niewątpliwie u nich są.
W Bayernie, jak nie ma Robbena, też się to wszystko bardzo przyzwoicie, żeby nie napisać doskonale, układa. Wiele asyst w poprzednim sezonie było ze strony Costy, Ribbery’ego, Vidala, Comana, Thiago, ale także asystowali mu obrońcy. Boateng, Lahm, Rafinha a nawet Martinez. Starał się Benatia. O Muellerze sam Lewandowski cały czas opowiada, więc ja już nic nie dodam. Tym bardziej że, szczególnie ostatnio, mam trochę inne na ten temat zdanie. Ale ad meritum.
Wraca Robben i wszystko się wali. Dlaczego? Bo Robben wywraca wszystko do góry nogami. Przestawia wszystkich pod siebie. I wszyscy się temu podporządkowują. Łącznie z trenerem. Najpierw Guardiolą, teraz Ancelottim. Mimo, że to ewidentnie nie służy Bawarczykom. Mimo, że Bayern ewidentnie gra teraz gorzej z Robbenem niż bez niego.
Musi pozycja Robbena w klubie jest niepodważalna.. Osiem lat gry i wielkie, czego nie neguję, zasługi zrobiły widać swoje. Ma posłuch wśród kolegów. Widać, że pomału, ze spotkania na spotkanie, reszta drużyny też przestaje podawać Lewandowskiemu. Atmosfera zdaje się więc zagęszczać.
Gwoli sprawiedliwości. Lewandowski też swoją cegiełkę, a bardziej adekwatnym będzie „ceglisko”, niewątpliwie do tego dołożył. Ostatnio to już nawet Ronaldo cieszy się bardziej z goli kolegów niż on. Nie wiem jak można być pod tym względem takim egocentrykiem. Staje się to wręcz niesmaczne. I, być może, to jest drugi istotny czynnik, dla którego nasz gwiazdor dostaje w Bayernie coraz mniej podań. Te istotne mam na myśli, a nie te na środku boiska kiedy się cofa, żeby poprawić statystyki dotyczące liczby kontaktów z piłką. Pamiętam jak byłem młody, byłem w podobnej do Roberta sytuacji. Na totalnie innym poziomie, oczywiście. Strzelałem ponad połowę bramek drużyny. I śrubowałem różne (szkolne, żeby nie było:)) rekordy. Ale pamiętam też, że jak gola strzelił któryś z kolegów, to cieszyłem się z nich równie mocno jak ze swoich. A Robert jakoś mniej.
Moim zdaniem, jeśli Ancelotti nie wkroczy ostro w sprawę i nie uzdrowi szybko sytuacji, to nie ma szans na to, żeby Bayern wygrał Ligę Mistrzów. Na co, ze względu na Lewandowskiego, ale tylko grającego ważne skrzypce, jednak liczę. Bez strzelającego na poziomie poprzedniego sezonu Lewego i z brużdżącym Polakowi bez przerwy, choćby nie wiadomo jak dobrze grającym Robbenem (a przecież wcale, wbrew peanom Hajty, wcale tak nie prezentuje się jakoś niezwykle), będą mieli kłopoty, żeby osiągnąć nawet to, do czego doszli w dwóch poprzednich sezonach. A o to nie chodziło chyba przed sezonem ani Rummeniggemu, ani ich zarządowi. Ani również Lewandowskiemu, kiedy zdecydował się na pozostanie w Bawarii.
Robben natomiast cały czas sprawia wrażenie jakby miał cel dużo ważniejszy od osiągnięcia sukcesu w Lidze Mistrzów. Jego sukcesem będzie dalsze psucie krwi Lewandowskiemu, czego efektem może stać się opuszczenie klubu przez sfrustrowanego takim obrotem sprawy Polaka.
Bo dobre dla Bayernu rozwiązania mogą być tylko dwa. Albo ze składu, na stałe, wypada Polak, albo Holender. To znaczy oba są dobre w tym sensie, że lepsze od obecnego, ale oczywiście dużo lepszym dla mistrza Niemiec wyjściem jest rzecz jasna, uważam, posadzenie na ławce Robbena.
Trzymanie ich obu na boisku to leczenie grypy antybiotykiem. Bayern nic w Europie nie ugra, a ci dwaj będą grali na poziomie meczu z Gladbach. To znaczy Robben będzie dalej grał Lewemu na nosie, a ten, miast strzelać gole, będzie coraz częściej machał rękami, czym tylko pogarsza swój wizerunek.
No i jest rozwiązanie, z punktu widzenia Roberta, najlepsze. Natychmiastowa sprzedaż Holendra. W zimie, powiedzmy. Tylko czy Rummenigge i s-ka już do tego dorośli? Nic na to nie wskazuje. No i kolejne pytanie. Kto go zechce kupić? Chelsea i Real szybko się na nim poznały. Nie pomogły mu nawet wybitne zdolności ściśle piłkarskie.
Jest taki, stary skądinąd, kawał. „Ile zębów musi mieć koniecznie każda teściowa?”. „Dwa. Jeden, wiadomo, żeby zięciowi kapsle z butelek z piwem otwierać. A drugi? Żeby ją bolał”. No i Robben jest dla Roberta tym, czym ten drugi ząb dla teściowej. Żeby sielany zbytniej w Monachium nie miał. Tyle, że to przestaje być tylko brak sielany. To się staje jakiś koszmar. Najgorsze to, że nie senny i wyimaginowany, ale zupełnie realny. Namacalny wręcz
Inne tematy w dziale Sport