Od czterech lat bardziej zmagał się z kontuzjami niż wyczynowo uprawiał sport.
Był jednakowoż przez lata twarzą wszystkich głównych imprez w sezonie. Inni rzucali daleko przez cały sezon, Przychodziły igrzyska/mistrzostwa świata/ mistrzostwa Europy i nagle ci wszyscy mocarze opadali z sił, a nasz „miotacz kul” jakoś nie. Wręcz przeciwnie. Osiągał wówczas apogeum formy.
Dla mnie był zaprzeczeniem dopingu. Wręcz symbolem walki z nim. Właśnie z powodu, o którym akapit wyżej. Wielu współczesnych mu rywali ma od niego lepsze życiówki, ale wszyscy mogą go pocałować. To on jest mistrzem olimpijskim, mistrzem Europy i wicemistrzem świata. A gdyby nie wspomniane paskudne i długotrwałe kontuzje to ten medalowy dorobek byłby z pewnością jeszcze lepszy.
Nawet w tym roku, roku w którym dochowaliśmy się jego następców, dzięki którym łatwiej mu było podjąć decyzję o końcu kariery i którzy na pomniejszych imprezach przerzucali już mistrza wyraźnie, to on, a nie młodsi koledzy, zajął najwyższą z Polaków lokatę w Rio. Punktowaną, szóstą.
Z wyczynowym sportem pożegnał się ktoś, kto faktycznie był w tej dziedzinie KIMŚ. Jeden z tych, których nawet jeżeli się skutecznie kiedyś zastąpi, to ślad jaki pozostawią po sobie, przetrwa wieki. Może zabrzmiało to trochę patetycznie, ale w końcu Wielkich Mistrzów należy doceniać. Szczególnie takich jak Majewski. Walczących przez całą karierę na czysto. Jak się dokładnie przyjrzeć, to nie ma takowych za dużo.
Nie tylko wśród lekkoatletów, zresztą.
Inne tematy w dziale Sport