Po niezbyt obfitych dla siebie, przynajmniej ze snajperskiego punktu widzenia, mistrzostwach Europy, po których zresztą dostało mu się dość mocno od wiecznie żądających od niego Bóg wie czego kibiców, Robert Lewandowski rozpoczął swój siódmy ligowy gastarbeiterski sezon.
Rozpoczął go z wysokiego „C”. W inaugurującym sezon spotkaniu Bundesligi z Werderem Brema Polak strzelił od razu 3 gole. Tym wejściem smoka (nie jestem pewien, ale jest to chyba jego dopiero trzeci ligowy hat-trick w historii występów Roberta w niemieckiej lidze, a drugi w drużynie z Bawarii) nasz napastnik od razu dał wszystkim zainteresowanym mocny sygnał, że w tym sezonie będzie chciał powtórzyć wyczyn sprzed dwóch lat i z tegorocznego maja, i po raz trzeci w karierze zostać najlepszym strzelcem ligi. Gdyby tego, przez przypadek, dokonał to będzie pierwszym obcokrajowcem, któremu się to uda. Na razie jednak droga do tego daleka.
Jest natomiast faktem, i to niezbitym, ze trzecia bramka Polaka w meczu z Werderem była jednocześnie jego jubileuszowym, 50-tym, golem ligowym w historii jego występów dla zespołu z Bawarii. Dodajmy do tego bramki dla Dortmundu i wychodzi nam, że Lewy podłamywał bramkarzy ligowych rywali już 124-krotnie. Daje mu to w tej chwili 27 pozycję wśród wszystkich najlepszych strzelców wszech czasów ligi niemieckiej. Wśród obcokrajowców jest Lewandowski aktualnie trzeci, ustępując tylko niezniszczalnemu Claudio Pizarro (190 goli) i Giovane Elberowi, brazylijskiej gwieździe Bawarczyków przełomu wieków. Elbera, jeśli nie trafi na jakieś nienaturalne przeszkody i jeśli będzie strzelał w dotychczasowym tegorocznym tempie, powinien Robert łyknąć jeszcze na jesień. Peruwiańczyk natomiast może spać spokojnie. Tym bardzie, że nie wiadomo, gdzie Lewy będzie grał za rok.
Jak już zahaczyłem, chcąc nie chcąc, o ten nieszczęsny Bayern. To jest oczywiście dopiero pierwszy mecz. Werder może się okazać pierwszym kandydatem do spadku albo po prostu zupełnie nie wyszedł mu mecz. Itp., itd. Jeśli ktoś jednak oglądał piątkowe spotkanie (i nie musiał tego wcale robić nadzwyczaj uważnie), to rzuciło mu się zapewne na oczy i na uszy, że zobaczyliśmy inny Bayern.
Bayern, którego najważniejszym celem nie jest posiadanie piłki przez 103% czasu gry, ale strzelanie jak największej ilości goli. Bayern, który nie wyszedł na plac, żeby grać w bilard, tylko w piłkę. Bayern, który gra nie na jednonogiego wirtuoza skrzydła, tylko na najlepszego strzelca, choć nie tylko. Słowem Bayern, który zmienił priorytety na takie, które pozwolą mu skutecznie powalczyć o utracone za kadencji Guardioli przyczółki. Czego mu, ze względu na Ancelottiego i, przede wszystkim, Roberta, w tym roku życzę.
A potem? Bye, bye, Munchen! Trzeba się wciąż rozwijać.
Inne tematy w dziale Sport