Dzień może niespecjalny po temu żeby się niezdrowo sportem podniecać, ale mieliśmy przed chwilą do czynienia z wydarzeniem w naszym męskim tenisie epokowym. Po raz pierwszy od trzydziestu kilku lat polski tenisista wygrał z najlepszym chyba w sezonie graczem. Jerzy Janowicz pokonał zwycięzcę z Londynu’12 i tegorocznego finalistę Wimbledonu Andy Murraya.
Co więcej. To zwycięstwo było odniesione po przepięknym meczu i w pełni zasłużone. Było wszystko. Wysoki poziom i wspaniała dramaturgia. Dość powiedzieć, że po przegranym 5:7 pierwszym secie, młody Polak przegrywał już w drugim 3:5. Potem, przy stanie 4:5 i 30:40, Szkot miał piłkę meczową, a i tak Janowicz wyszedł z tego cało. Wybronił gema, a następnie doprowadził do tie-breaka, który wygrał po pięknej grze. Trzeci set był już czystym, żywym popisem Polaka. Czwarta od kilku lat, a obecnie nawet trzecia, rakieta świata, która w tej chwili z powodzeniem może się równać z Federerem i Djokovicem, nie miała w decydującej partii, może poza pierwszym gemem, zupełnie nic do powiedzenia. Janowicz wprost zmiótł dobrze, zaznaczmy, grającego Szkota z kortu.
No, Agnicha. Rośnie konkurent. Do najwyższych laurów, oczywiście:).
Inne tematy w dziale Rozmaitości