A co?! Zaryzykuję. Stać mnie. Raz mi się udało. Cztery lata temu. Po czarnej serii z Kuttinem w tle i dwóch latach przeznaczonych (tak się przynajmniej wtedy wydawało) na straty i wrzuconych w koszta, zapowiedziałem [zrobiłem to nawet publicznie, i to, że się tak wyrażę, dość obficie w treści (komentarz wierszem pod artykułem, datowany na 16 października, godz. 18. 39) i formie], że Adam Małysz powstanie niczym feniks z popiołów. Geniusz skoków przez pierwsze dwa miesiące zimowej rywalizacji nie mógł się do końca zdecydować czy ma te moje wróżby w życie wprowadzić, ale wreszcie to definitywnie nastąpiło. Na rozegranych w ciągu niecałych dwóch miesięcy 15 zawodów zwyciężył w 10-ciu, a w pozostałych zajął odpowiednio 3, dwukrotnie 4 oraz 7 miejsca (wyjątek stanowił jeden z konkursów w Oslo, wylądował wtedy na 54 pozycji, gdzie został wypuszczony w maliny przez sędziego odpowiadającego za start i skakał w warunkach nie do opisania; można zasadniczo mówić o cudzie, że chłop do tej pory żyje). To wszystko ja żem, nie chwaląc się, wywieszczył:).
Teraz mam łatwiej. Jest ich dwóch. A może nawet trzech (o tym trzecim na razie wiem tylko jaJ). Znacznie mniejsza presja. To powinno owocować znacznie lepszymi wynikami od początku sezonu. Oczywiście Austriacy i Skandynawia nie będą zasypywać gruszek w popiele. Japończyk Ito też nie musi. Ale sezon będzie nasz! Ja, wójt, wam to mówię! Howgh:).
PS.
Jakże licznym (czterem) salonowym kibicom skoków narciarskich przypominam, ze na moim blogu poświęconym tylko i wyłącznie sportowi (jest w moich „polecanych”) cały czas trwa serial, w mojej reżyserii zresztą, pod tytułem „Historia Pucharu Świata w skokach”. Właśnie jestem przy sezonie 1992/93. Zapraszam.
Inne tematy w dziale Rozmaitości