W miesiącu sierpniu zasadniczo leżakowałem. Wróć. Urlopowałem. W moim przypadku to duża różnica.
Nie lubię spędzać wakacji leżąc na jakimś słonecznym tarasie i popijając piwo albo smażąc się na plaży. Zresztą. Moja małżonka, szanowna skądinąd, twierdzi że przez cały rok wystarczająco się obijam, żebym jeszcze na urlopie nic nie robił. Dlatego z reguły urlop spędzamy, nazwijmy to, dośc czynnie. W tym roku szczególnie.
Od jakiegoś czasu, powiedzmy od około dwóch lat, integralną częścią mojej rodziny stały się chomiki. Nie wnikam dlaczego i na co, że zostaliśmy w tym względzie (wspólnie z małżonką naszą, szanowną zresztą) wystrychnięci na dudka czy, wszystko jedno, wydudkani na strychu przez naszych bezpośrednich zstępnych, ale jest to fakt. A za bardzo je już teraz kochamy, żeby się ich, wzorem zstępnych, pozbyć. Chomików, znaczy, nie zstępnychJ
No i na czas wakacji takie bydlę, jedno z drugim, też trzeba umieć zagospodarować. Rok temu nie było z tym problemu, bo urlop spędzaliśmy u rodziny. Różni ludzie różnie żyją z rodziną, ale my na tyle dobrze, że przyjmują nas w gości nawet razem z inwentarzemJ. Więc, jak mawiają Rosjanie, keine problem nie było.
Ale w tym roku, niestety, nie jechaliśmy tylko do rodziny. Na szczęście od dłuższego czasu nasz starszy zstępny ze zgredami, z nami znaczy, już nie wczasuje. I miejsce w samochodzie na dwie klatki się znalazło. Dwie, bo jak kiedyś już wspomniałem, samicy (jeśli akurat nie ma potrzeb stricte seksualnych) więcej jak 10-15 minut, żeby zagryźć samca nie potrzeba. Nawet wtedy, kiedy jest on ojcem około 40-tu jej dzieci. Tak a propos i z drugiej strony, i na zdrowy rozum, to się tej mojej Pusi nie dziwię. Podejrzewam, że jakbym mojej małżonce, szanownej zresztą, takiego tabunu przysporzył, to też by mnie pewnie zagryzła. Sam bym ją chyba zresztą w tym ubiegł. Bo czy ja wyglądam na Roberta Kennedy’ego albo innego Wałęsę? Oni se mogli, owszem, pozwolić. Ja nie.
Tak na marginesie. Samobójstwo przez zagryzienie. Swoją drogą tego chyba jeszcze w księdze Guinessa nie było, nie? Ktoś ma wiedzę na ten temat? Poproszę o informacje.
No więc wzięliśmy te chomiki na tydzień w góry. I spoko. Miały jak pączek w maśle. Full wypas, a na dodatek świeże powietrze i żarcie (chomiki koniczynożerne są, jakby kto wątpił) prosto z górskiej polany. Dwa razy poszły z nami w trasę. Samiec słabo nadążał (bo jego akurat niosłem ja), ale ogólnie nieźle się spisały. Kilkadziesiąt kilometrów po górskich trasach w nogach mają. Naszych nogach, ale zawsze. Na koniec pobytu, w zamian za to, że były grzeczne, zaspokoiliśmy ich hucie cielesne, bo widać było, że (chyba) na skutek zmiany klimatu te ostatnie strasznie wzrosły. Efekt tego zaspokojenia mamy obecnie, ale do tego wrócę na koniec.
Pobyt w górach, jak wszystko, musiał się kiedyś skończyć. Wróciliśmy na parę dni do domu. Chomiki rozanielone, my również, aż nieco mniej. Bo pojawił się problem. Przed nami wyjazd za granicę, a z chomikami nie wiadomo co robić. Za granicę nie weźmiesz, bo cię zabiją ceną i czasem wyczekiwania na pozwolenia na posiadanie, przewożenie, świadectwa zdrowia i co tam jeszcze urzędasy durne nie wymyślą. A jakbyś chciał bydlątko przemycić to, w wypadku wpadki, nieprzyjemności 100 razy więcej niż to wszystko warte.
Decyzja o pozostawieniu zwierząt ze starszym zstępnym była skrajnie trudna, ale po prawdzie, jedynie możliwa do podjęcia. Niosła ze sobą niebezpieczeństwo z jednej strony śmierci głodowej chomików, a z drugiej śmierci męczeńskiej, bo zstępny, będąc samemu głodnym mógłby, stosując metodę temperaturową, przypiec smacznie prezentujące się i wypasione, było nie było, bydlęta po czym je skonsumować. Co zresztą przed naszym wyjazdem sugerował i przed czym lojalnie ostrzegał. Nie mając wyjścia poszliśmy na ryzyko i się udało. Co prawda kosztowało nas to trochę nerwów i forsy (codzienny zagraniczny monitoring telefoniczny), ale chomiki przeżyły. Wyglądały niby jakby całe osiem dni nie jadły, ale zstępny zdecydowanie temu zaprzeczył mówiąc, że samca karmił na pewno, bo pamięta. Co do samicy takiej pewności nie było, ale wydarzenia, które nastąpiły po kilku dniach po naszym powrocie pozwalają sądzić, że ona też coś jeść dostawała. W ostatnia niedzielę urodziła bowiem dziewięć kolejnych chomików i wszystkie wyglądają na wyjątkowo zdrowe. Nie wiemy tylko skąd czerpała siły. Młodszy zstępny skłania się do tezy, że to Puszek przerzucał jej jedzenie przez klatkę. Dwunastoletnia intensywna znajomość z bratem każe mu bowiem z dużą rezerwą podchodzić do przypuszczenia, że to jednak nasz starszy zstępny przemógł niechęć do, jak nazywa on Pusię, „szczurzycy” i z tym niekarmieniem tylko blefuje.
Nie przesądzając tej skomplikowanej kwestii konstatuję jedno. Nasze chomiki przeżyły nasze wakacje. Następny tego typu problem dopiero za rok. A na razie to zaczyna się rok szkolny. I kolejne macierzyństwo Pusi, rzecz jasna. Z tej okazji stwierdzam jedno. Chomiki, generalnie, są w utrzymaniu tańsze od dzieci.
Inne tematy w dziale Rozmaitości