Dzisiejszy dzień jest bardzo smutnym w historii klubu z Santiago Bernabeu. Dziś bowiem odchodzi z Realu jego ikona i symbol. Może i największy w historii klubu. Raul Gonzales Blanco.
Nie będę tu wypisywał wywalczonych przez niego trofeów, zdobyczy bramkowych, ilości rozegranych w barwach Królewskich meczów. Jak ktoś chce to sobie otworzy internet i ma wszystko kawa na ławę. Chciałem napisać o czym innym.
Przez przynajmniej 10-12 lat piłkarz ten odgrywał w madryckim klubie rolę prawdziwego wodza. To nie to samo co grać ją w Lechu, Wiśle czy nawet, dajmy na to pierwszy z brzegu przykład, Olimpique Lyon. A mimo to w tych klubach nie było graczy, którzy przez zbliżony okres czasu dali tym zespołom tyle co Raul dał Madrytowi. Madrytowi, który w tym czasie 3-krotnie został zwycięzcą Ligi Mistrzów i wielokrotnie zdobywał mistrzostwo kraju.
Od co najmniej roku Raul nie grał w pierwszym składzie. To nie była łatwa sytuacja ani dla niego, ani pewnie dla klubu. Wydaje mi się, ze lepszym rozwiązaniem było, jeśli w ogóle myślał o odejściu z Realu, opuścić zespół rok temu. Odszedłby w pełni sławy. Tak – odchodzi z lekka przykurzony.
Jeśli decyzja o odejściu należy do niego to wszystko jest ok. Jeśli nie – to Realowi należy się czerwona kartka. Absolutnie i bez dwóch zdań. Nawet w PRL-owskich PGR-ach krowy rekordzistki dożywały swego końca przez długi czas będąc nieproduktywne i nie dając w ogóle mleka. Raul zrobił dla królewskich tyle, że swój kąt w klubie powinien mieć zapewniony też do końca kariery.
Tak czy inaczej. Byłeś wielki. Adios, amigo.
Inne tematy w dziale Rozmaitości