Dzisiaj, będąc bogatszym w doświadczenia wczorajszej indywidualnej próby na czas, można by tak powiedzieć.
Słucham akurat hiszpańskiego hymnu z Champs Elysees i nie mogę się pozbyć natrętnej myśli, że gdyby nie ten przeklęty łańcuch to w końcu poznałbym melodię hymnu Luksemburga.
Przyznam, że po czwartkowej wspinaczce na Col du Tourmalet byłem przekonany, że czasówka to będzie musztarda po obiedzie. No i niby była. Tyle, że przewaga Hiszpana nad Schleckiem była na tyle nieduża, że gdyby policzyć straty Luksemburczyka z powodu „upadłego” łańcucha to wychodzi, że zawodnik Saxo Bank zostałby zwycięzcą. Jakby nie liczyć.
Pytanie czy wtedy Hiszpan nie wykrzesałby z siebie więcej sił w czasówce. Tego się już nie dowiemy. Rezultaty uzyskane w sobotniej jeździe na czas spowodowały, że znów wraca do mnie przykre wrażenie nie do końca czystej gry Contadora. I takim już tegoroczny Tour pozostanie w mojej pamięci. Piętno łańcucha będzie na nim ciążyć. I to może aż do początku następnego lipca.
Inne tematy w dziale Rozmaitości