Wiadomo, że wszystkim nie dogodzisz. I Hiszpanie pewnie też nie. Najbardziej dogodzili PZN-owi i Smudzie, bo ten teraz będzie opowiadał, że przegrał, 0:6 nawet, ale z mistrzami świata w końcu. I wszyscy poczują się lepiej. No więc ja przypomnę, że Hiszpanie tylko raz wygrali na Mundialu więcej niż jedną bramką. Raz. Róznicą dwóch goli pokonali Honduras, chyba najsłabszą drużynę mistrzostw.
A na całkiem poważnie. Papież Jan Paweł II pytany po premierze “Pasji” o wrażenia powiedział był, cyt. “Jest jak było”. Gdyby mnie kto spytał o moje odczucia po właśnie zakończonym miesięcznym serialu piłkarskim odpowiedziałbym jak w tytule.
Hiszpanie przyjechali do RPA z kontuzjowanym i zupełnie przez to rozregulowanym najlepszym napastnikiem. I tylko to, moim zdaniem, zaważyło na tym, że różnica między nimi a przeciwnikami wydawała się faktycznie dużo mniejsza niż była. Villa zresztą też nie był w najwyższej formie. Mimo tych 5-ciu bramek. Nie wygrali w każdym meczu, ale w każdym, który grali, byli zespołem lepszym.
Wczoraj też. Można mówić co się chce, ale w pierwszej połowie ewidentnie powinni wylecieć z boiska dwaj piłkarze van Marvijka. Webb to taka menda, która zawsze majstruje przy wyniku. Czy go ktoś o to prosi, czy nie. Reżyser, psia mać. I potem się niepotrzebnie robi nerwowo. W drugiej połowie arbiter faktycznie sędziował znacznie lepiej, ale błędów też się nie ustrzegł. Choć na pewno bramkę uznał prawidłowo, Holendra też prawidłowo odesłał do szatni.
Zwracam uwagę na jedno. Gdyby Webb sędziował zgodnie z przepisami Hiszpania wygrałaby to spotkanie… walkowerem. Bo mecz, o ile wiem, można rozgrywać mając co najmniej 8 zawodników. Gdyby czerwone kartki, tak jak na to zasługiwali, dostali Van Bommel, de Jong i Robben, (a czwarty do brydża –Heitinga, dostał) Anglik zmuszony byłby zakończyć spotkanie przed czasem. Jeśli się mylę, proszę mnie poprawić.
Wracając do dania głównego. Wielkość obecnej reprezentacji Hiszpanii polega na tym, że na tych mistrzostwach, ewidentnie nie grając najlepiej jak potrafi, mając mocno przemęczonych sezonem i w części kontuzjowanych najlepszych zawodników, pokazała wszystkim miejsce w szeregu i zasłużenie zdobyła tytuł. ZA-SŁU-ŻE-NIE. Czy się to komuś podoba czy nie.
Holandia z kolei wygrała, też zasłużenie, wszystkie poza finałem mecze. W każdym z tych meczów była lepsza. Również z Brazylią, która w drugiej połowie spotkania z Niderlandami była jednak zupełnie bezradna i nie potrafiła znaleźć żadnego antidotum na zmieniony styl gry Holendrów.
Niemcy miały tego pecha, że były w tej samej części drabinki co Hiszpania. Gdyby było inaczej, być może to oni zmierzyliby się z Iberyjczykami w finale. A tak – mają “tylko” brąz. Mimo znokautowania Anglii i Argentyny. Przy czym z Anglią to był taki nokaut jak Gołoty w Bowem. Jeden z ciosów był poniżej pasa.
Urugwaj nie zasłużył na więcej niż czwarte miejsce. Przegrał półfinał, przegrał mały finał (oba raczej zasłużenie), w awansie do półfinału pomógł mu jednak wydatnie przypadek. Za to do ćwierćfinału grał tak, że ja się temu przypadkowi wcale nie dziwię i go nie kontestuję.
Przy czym, jak już doszliśmy do tego punktu, można rozważać sensowność rozgrywania meczów o 3 miejsce. Są różne opinie. Ja skłaniam się ku tym, którzy uważają taki mecz za zbędny. Bo mogę zrozumieć to, że ktoś, po porażce w półfinale, traci motywację. Szczególnie jak miał większe ambicje. Nie popieram, ale mogę zrozumieć. To jest jedyny mecz w fazie pucharowej, który jest meczem przegranych. A przecież w fazie pucharowej przegrany powinien odpadać, a nie grać dalej. Ponadto dwa trzecie miejsca są i w boksie, i w judo, i jakoś to tam leci. Ale to tylko moje zdanie.
W końcowej fazie mistrzostw Europa powaliła Amerykę na kolana. Mimo, że półtora tygodnia temu wydawało się, że będzie odwrotnie. Mnie również, przynajmniej jak chodzi o skład półfinałów. Piłkarze Starego Kontynentu zwyciężyli jednak Amerykanów przede wszystkim organizacją gry i samym na nią pomysłem. Trudno zresztą, żeby było inaczej, skoro trenerzy Brazylii i Argentyny myśleli, ze mistrzostwa same się wygrają. Tylko i wyłącznie wirtuozerią ich podopiecznych. Bez jakiegokolwiek trenerskiego wkładu w zwycięstwo. I cudowni gracze z Brazylii i Argentyny, tak jak to już miało miejsce parokrotnie w historii, nie mieli wiele do gadania. Szczególnie ci drudzy, którzy przy Niemcach wyglądali jak, nie przyrównując, bezradne szczeniaki. Nie licząc poprzedniego Mundialu w Niemczech, ostatnie takie lanie Ameryka zebrała chyba w roku 1974 i 1982. Tylko, że tam, tak jak w pierwszym przypadku, nie jechała w roli aż tak zdecydowanych faworytów albo, jak w drugim, i Brazylijczycy, i Argentyńczycy, trafili na późniejszego mistrza świata, który w meczach z nimi grał jak natchniony i miał dużo szczęścia.
Żeby nie przeciągać. Wyniki tegorocznego Mundialu odzwierciedlają chyba rzeczywisty układ sił. Mimo ewidentnych pomyłek sędziowskich, które trudno tłumaczyć sobie inaczej jak, w najlepszym przypadku, totalną niekompetencją arbitrów. W co zresztą szczerze wątpię. Powody tych “pomyłek” są natury zupełnie innej. Miejmy nadzieję, że FIFA z tym jednak skończy. W końcu Blatter wiecznie żyć nie będzie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości