Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby dwóch polskich żużlowców zajęło dwa najwyższe miejsca w jednych zawodach cyklu Grand Prix. Raz tylko, na Mistrzostwach Świata w Chorzowie w roku 1973, Jerzy Szczakiel stał na najwyższym, a Zenon Plech na najniższym stopniu podium. To zresztą, po dziś dzień, największe indywidualne medalowe osiągnięcie polskiego żużla (wtedy o podziale medali MŚ decydowały tylko jedne zawody).
Jarosław Hampel i Tomasz Gollob tych medali wczoraj jeszcze nie zdobyli, ale zrobili kolejny duży krok na drodze do tego, by na koniec sezonu partycypować w rozdziale krążków, i to tych z górnej półki.
Zawodnik Leszna, nie dość, że w Kopenhadze wygrał, to jeszcze wyszedł na prowadzenie w klasyfikacji generalnej GP. Ma w tej chwili 5 pkt przewagi nad Duńczykiem Bjerre. Gollob z kolei stracił wczoraj do Hampela 5 pkt, ale zajmując drugie miejsce zyskał do wszystkich pozostałych. W tym do dotychczasowego lidera, do którego ma już tylko stratę 1 oczka. Co ważne wzrosła mocno przewaga punktowa naszego mistrza nad potencjalnie cały czas bardzo niebezpiecznymi królami poprzednich edycji cyklu – Australijczykiem Crumpem i kolegą klubowym Golloba, Duńczykiem Pedersenem. Dystans dzielący Polaka od tych dwóch najbardziej utytułowanych żużlowców ostatnich lat jest już na tyle duży, że z pewnością daje mu pewien komfort psychiczny przed następnymi zawodami. Że o komforcie Hampela nie wspomnę.
Następne zawody za dwa tygodnie na torze z w Toruniu. A może by tak, wykorzystując własny tor spróbować zając całe podium? Rune Holta pojechał wczoraj, co prawda, słabo, ale zgromadzone dotąd w tym sezonie 32 pkt same się nie zdobyły. No i przypomnę, że jadąc w inauguracyjnych zawodach w Lesznie z dziką kartą, Janusz Kołodziej wywalczył miejsce w finale. To czemu w Toruniu ma być gorzej?
Przesadzam? Cóż. Apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Inne tematy w dziale Sport