Wojciech Szczęsny, do momentu przejścia w lecie roku Pańskiego ubiegłego na emeryturę, sytuowany był, polskich kibiców mam na myśli, co najwyżej w górnej strefie stanów średnich. Budził kontrowersje, znaczy. Zwolennicy jego niewątpliwego talentu natychmiast przypomną oczywiście jego postawę w bitwach z Niemcami w roku 2011 czy 2014 oraz, na przykład, w spotkaniu z Argentyną, ale i pozostałych meczach na ostatnich MŚ. Ci, co za nim nie przepadają, odpowiedzą, żeby nie zapominać o meczu z Grecją na domowych ME czy też z Senegalem na MŚ sześć lat później. Dodadzą też od razu że, jako bramkarz reprezentacji, był przez selekcjonerów forowany. A już na pewno przez Nawałkę, Brzęczka i Sousę. We wszystkich trzech przypadkach kosztem, może nie tak błyskotliwego, ale na pewno dużo solidniejszego w tym czasie, Fabiańskiego.
Kibice klubowi mają o nim pewnie lepsze zdanie. W końcu jeśli ktoś jest pierwszym bramkarzem Arsenalu, Romy czy Juventusu i wygrywa rywalizację o miejsce w składzie z takimi tuzami jak Allison czy, choćby lekko podstarzały, ale zawsze Buffon, to atutami musi dysponować bezspornymi. I Szczęsny niewątpliwie dysponował.
Nigdy jednak nie pokazywał ich w najważniejszych momentach kariery i w pełnej krasie. Nigdy też nie doczekał się większych, na skalę międzynarodową, laurów i płynących z ich tytułu splendorów, które to były udziałem innych bardzo dobrych bramkarzy, choćby dwójki wyżej wymienionych konkurentów Polaka. Co więcej. Juventus pożegnał się ze Szczęsnym zeszłego lata w niezbyt wyszukany sposób. Kto wie czy nie to, w głównej mierze, doprowadziło naszego bohatera do konstatacji, że czas kończyć karierę. I skończył.
Pożegnał reprezentację, pożegnał kibiców, pożegnał wszystkich. I nagle grom z jasnego nieba. We wrześniu poważnej kontuzji doznaje opoka Barcelony – Ter Stegen. Katalończycy są bez bramkarza z nazwiskiem, okno transferowe zamknięte. W odwodzie pozostają jedynie leszcze i … emeryci. M.in. pod wpływem sugestii Lewandowskiego kierownictwo Barcy uznaje, że postawi na Polaka. I, po krótkim wahaniu (na długie nie było czasu), Szczęsny w to wchodzi.
Zawsze się zastanawiałem jak można nie lubić Ter Stegena. Jest, a może do momentu kontuzji był, świetny. To raz. Ale jest też drugi powód. Od lat jest lepszy od Neuera, a reprezentacyjne konto meczowe wciąż, jeśli tylko nie ma czegoś w gipsie, przyrasta temu drugiemu. Nie chciałbym wyjść na cynika, ale obecnie moja sympatia do wciąż aktualnego kapitana Barcelony jest jeszcze większa. Dzięki niemu w pierwszym składzie mojego ulubionego zagranicznego zespołu klubowego gra już nie jeden, a dwóch Polaków.
Zresztą. Co to znaczy gra? Nie tyle gra, co robi furorę! A Szczęsny, pomału, jeszcze większą niż Lewandowski. No bo, że ktoś strzela dla Katalończyków w trzy sezony ligowe ponad 70 goli (jak widać zakładam, że Lewy jeszcze przynajmniej cztery trafienia dołoży), to już tam, i to przez kilka lat z rzędu, widzieli, ale tego, że ktoś, stojąc w bramce Blaugrany, nie przegra pierwszych 20-tu debiutanckich spotkań, to jeszcze nie. To znaczy do wczoraj. Teraz już widzą. A w bramce Katalończyków byle leszcze przecież nie stały. Żeby wspomnieć tylko Zubizarettę, Valdesa, młodego Reinę czy rzeczonego Ter Stegena. W uzupełnieniu dodajmy, że z tych 20-tu nieprzegranych spotkań, w połowie „Szczena” nie wyciągał piłki z siatki.
Coś mi się zdaje, proszę Szanownych Państwa, że w czerwcu wyjdzie na to, że największą karierę to Szczęsny zrobił już… po zakończeniu kariery. I tym będzie się różnił od Ahonena, który karierę po karierze kończył przynajmniej ze trzy razy. A nie lepiej było tak jak Polak? Raz, a dobrze.
PS
Może się, dla potrzeb tekstu, nieco w tym ostatnim akapicie zapędziłem. Wczoraj, tak jak późną jesienią, znów było zauważalne, że na Barcę też są sposoby, a liczba granych ostatnio co 5 minut meczów też nie pozostaje bez wpływu na zmęczenie i kondycję zespołu. Zobaczymy. W środę mecz z Dortmundem w ćwierćfinale LM. Powinien sporo wyjaśnić. Co prawda Dortmund to ostatnimi laty drużyna przegrywów ale, od czasu do czasu, niespodziankę też zrobić potrafią.
Jeszcze jedno. Przyjmując, że Szczęsny to Łazarz, to z Flicka zrobiłem przez przypadek cudotwórcę. Jak tak wziąć na spokojnie, to aż tak daleko bym się jednak nie zapędzał. Roboty świetnej, owszem, kupę wykonał. Ale błędów też parę narobił. Teraz też robi. Jeden jest wielki. Nie sadza na ławce przemęczonego do granic Yamala i w ogóle nie strofuje go za, epicki wręcz, egoizm. To się w końcu na Barcy odbije. I wtedy, nie wiem, odpokutuje za to tylko Barcelona, czy Flick też poniesie konsekwencje.
Inne tematy w dziale Sport