Naprawdę wielki. I na długo
Zakończony w ostatnią niedzielę sezon przyniósł, a raczej zadał, skokom narciarskim cios w samo serce. Spowodował, że zaufanie kibiców do tego wszystkiego, co się w tym sporcie dzieje spadło praktycznie do zera.
Wydarzenia, które miały miejsce podczas mistrzostw świat w Trondheim, to chyba najbardziej bolesny i i smutny fragment w całej historii skoków. Nie wszyscy się tym aż tak interesują, więc dwa zdania przybliżenia. Otóż.
Reprezentacja Norwegii (cała, bez wyjątku) została przyłapana na oszukiwaniu przy strojach/kombinezonach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo wielu innych też oszukuje, ale Norwegowie zrobili to w sposób uwłaczający elementarnej już nawet nie przyzwoitości i uczciwości, ale europejskiej kulturze. Przeszywali chipy ze strojów zatwierdzonych przez FIS w nowe, nieregulaminowe kombinezony. Czysty, żywy kryminał. Mieli pecha, bo ktoś to sfilmował, a polski dziennikarz rozpowszechnił. No i wybuchła afera.
Żeby było mocniej i pieprzniej, austriacki kontroler najpierw odrzucił wspólny, austriacko-polsko-słoweński protest w tej sprawie. Dopiero drugi protest, złożony tym razem (wszystko dzieje się, przypominam, na najważniejszej imprezie sezonu!) przez wszechwładnych w tej dyscyplinie Niemców, spowodował najpierw dyskwalifikację dwóch, a po kilku dniach (sic!) odsunięcie od rywalizacji w PŚ trzech kolejnych norweskich skoczków. Przy okazji. To jest kolejny przykład na to, że wszystkim rządzi pieniądz. Bez niemieckiego protestu (powszechnie wiadomo, że to dzięki funduszom tej nacji skoki jako tako jeszcze funkcjonują) Norwegom by się zwyczajnie upiekło. Czyli nieważne co się stało, ważne kto oprotestowuje. Na razie jest tak, że Lindvika pozbawiono mistrzowskiego srebra, a Forfanga piątego miejsca. I tyle.
Jeśli na tym miano by poprzestać, to to są żadne konsekwencje. Konwulsje śmiechu jedynie wywołujące. Przecież tydzień wcześniej Lindvik, zapewne również w oszukańczym kombinezonie, zdobył tytuł mistrza świata na mniejszej skoczni, a Forfang był tam piąty. W drużynowym mikście Norwegia, z Lindvikiem i Forfangiem w składzie, zdobyła złoto. W męskiej drużynówce Lindvik, Forfang, Sundal i Pedersen (wszyscy, bez wyjątku, parę dni później zawieszeni) wywalczyli brąz.
Pieprzu całej sprawie dodaje fakt, że gdyby Lindvikowi faktycznie odebrać złoto z małej skoczni, to brązowy medal zdobędzie Niemiec Geiger, z którego ”śpiwora”, przepraszam: kostiumu, założonego na zawody zamiast kombinezonu śmiał się cały internet. Poza Pertile i resztą bandy z FIS-u, rzecz jasna. Geiger już na igrzyskach skakał w podobnym ubiorze, co skutkowało tym, że okradł Kamila z brązowego medalu. W obu wypadkach kontrolerzy nie doszukali się oczywiście w stroju Niemca żadnych uchybień.Trudno się dziwić, skoro w wypadku Norwegów dopiero gwałtownej reakcji Horngachera (dla FIS to, jak się zdaje, człowiek wyrocznia, mamy liczne dowody) i spółki można zawdzięczać, że sprawy nie zamieciono pod dywan.
Dla mnie Norwegowie są do dożywotniej , a w najlepszym wypadku, do kilkuletniej dyskwalifikacji. Ich krojczy i główny trener tym bardziej. Ale automatycznie rodzą się inne pytania. Dlaczego, wcześniej, nikt nie dyskwalifikował niemieckich skoczków skaczących, nazwijmy jeszcze raz rzecz po imieniu, w strojach zdartych żywcem z wiewiórek o wdzięcznej nazwie polatucha? Dlaczego nikt nie bierze pod lupę Austriaków, którzy siłą rzeczy nie mogą mieć co drugi konkurs 8. (słownie: ośmiu) skoczków w czołowej 15-tce (a tak było), nawet jeśli mają najlepsze na świecie szkolenie i najlepsze stworzone do uprawiania tego sportu warunki.
Póki gra w skokach nie będzie czysta i póki nie zapanują tam przejrzyste reguły gry, to nic się, jak myślę, nie zmieni. Reprezentacje na potęgę oszukują na sprzęcie, przeliczniki łżą jak pies, Sedlak robi z tym swoim zielonym guzikiem co mu się podoba, sędziowie punktowi przyznają noty na podstawie rzutu kostką (przy czym dziwnym trafem zawsze zyskują na tym Niemcy i Austriacy), delegaci techniczni psują każdy konkurs skracając bezsensownie rozbiegi i zmieniając belki, Pertile zupełnie nie rozumie tego sportu, a odległości nie są mierzone przez komputer tylko przez wyznaczonego przez FIS kumotra. Tak się nie da. Taki sport musi umrzeć.
I wszystko wskazuje na to, że umrze, bo zawiadowcom z FIS to wszystko wymienione akapit wyżej nie przeszkadza. Gdyby choć ciut przeszkadzało, to najpóźniej pół godziny po konkursie na skoczni dużej w Trondheim ten burak od kontroli sprzętu jest zwolniony z funkcji. A on go wciąż sprawdza! Skąd ja mam mieć pewność, że w Planicy Prevc pobił rekord świata w regulaminowym stroju, skoro sprawdzał go gość, który przez całą zimę nie zauważył niczego w strojach Niemców i Norwegów? A u Słoweńców cudownie przestał zauważać wtedy, jak zagrozili rewoltą na szczeblu znacznie wyższym i na skalę znacznie szerszą niż może obejmować swoją jurysdykcją FIS.
Wystarczy.
Teraz o Polakach. Sezon do zapomnienia. Z jednym oczywistym wyjątkiem. Paweł Wąsek skakał tej zimy naprawdę solidnie. Oczywiście to nie jest jeszcze ścisła szpica stawki, ale podstawy do optymizmu na przyszłość są na pewno. Reszta kadry w tym sezonie to był dramat. I nie chodzi tylko o formę samych skoczków. To są wszystko zawodnicy po, niektórzy bardzo grubo, trzydziestce. Gdzie tu są jakiekolwiek perspektywy? Druga rzecz. Totalna niezgoda między szkoleniowcem, a mentalnymi liderami kadry. W zasadzie, oprócz Wąska (który nie miał powodów) i Kamila (który powody miał, ale do kamery mówił bardzo oględnie) każdy ze skoczków jechał po Thurnbichlerze jak po burej suce. To ja się pytam. Jak był taki zły, to czemu tak długo piastował funkcję? Przy czym osobiście myślę, że wątpię, że był taki zły. Co niektórym (tak ze dwa lata temu), innym później, zaczęło się chyba wydawać, że to ogon jest od kręcenia psem, anie odwrotnie.
Ja nie piszę, że Thomas Thurnbichler nie zrobił błędów i że koniecznie powinien zostać jako trener Stocha czy Kubackiego. Ale Thurnbichler na pewno nie jest złym trenerem. Trenerem NIEPORÓWNYWALNYM z jakimiś Doleżalami czy (to już jest pójście po bandzie) Kruczkami. Szkoda by było go tracić, a podejrzewam, że po publicznych wypowiedziach Kubackiego i Zniszczoła, nie skorzysta jednak z propozycji Małysza.
Co do Macieja Maciusiaka. Dla mnie to trener o dużych zasługach. To on przywracał do równowagi (jeszcze przed przyjściem Horngachera) Kota i Kubackiego. Potem Stękałę i Zniszczoła, których przecież Horn odrzucił. Nikt mu tych zasług nie odbierze. Życzę mu oczywiście wszystkiego najlepszego. Czy jednak funkcja kapitana okrętu nie okaże się dla niego za trudno i będzie to umiał ogarnąć? Oby.
Quo vadis, ski salinas?
Scinus quiq nihil scinus.
PS
Dziś w eterze dwie wiadomości. Jedna, ze odwieszono Norwegów, druga że Pertile zrezygnował z funkcji. Mam nadzieję, ze pierwsza jest primaaprilisowym żartem, słabym zresztą, a druga wręcz przeciwnie.
Inne tematy w dziale Sport