Znów było tak, jak w tych wszystkich turniejach, gdzie polscy pseudokibice ujadali na Igę, że odpadła przed finałem, a potem okazywało się, że Polka przegrała po prostu z najlepszą tenisistką turnieju. Tak było np. w sierpniu 2023 roku, kiedy najpierw, w Toronto czy Montrealu, Świątek uległa Peguli, a potem, w Cincinnati, innej Amerykance Gauff. Albo pół roku wcześniej w Kalifornii, gdzie pokonała ją Rybakina.
Tym razem Iga przegrała półfinał na żyletki z Madison Keys (notabene przed meczem pisałem, że będzie ciężko jak nigdy). To znaczy fani Keys mogą mieć nieco inne zdanie, bo momentami jej przewaga, na przykład w drugim secie, była horrendalna. To idźmy na kompromis, gdzie nie będzie żadnych kontrowersji. Na żyletki był na pewno set trzeci. I mimo, że Amerykanka wygrała go nieco szczęśliwie (w końcu Iga miała, i to przy swoich serwisach, dwa meczbole), to uważam, że reprezentantka USA wygrała spotkanie zasłużenie. W ogóle to jestem (i podejrzewam, że nie będę w tym specjalnie osamotniony) pod wielkim wrażeniem tego, co Jankeska zaprezentowała w Australii. Wygrała półfinał z numerem dwa na świecie, przed chwilą dołożyła w finale, jeszcze bardziej zasłużenie niż Idze, numerowi jeden. Po drodze wygrała z bardzo solidną w tym turnieju Switoliną, przedtem ograła jak profesor Rybakinę, a jeszcze wcześniej nie dała szans Collins. Nie mam słów. Wielki, wspaniały i wyjątkowo zasłużony triumf czarnoskórej Amerykanki w Wielkim Szlemie. Czarnoskórej Amerykanki, która nie nazywa się, jak się okazuje, ani Williams, ani Gauff, i chyba nie jest faworytą czarnoskórego amerykańskiego lobby. To ci dopiero!
Jeśli meczu z Igą nie uznamy za „żyletkowy”, to tym bardziej nie podchodzi pod to pojęcie dzisiejszy finał Keys z Sabalenką. Mecz był ciekawy i obfitował w dużo dobrych zagrań, to prawda. Ale w pierwszym secie dominacja Keys była bezsporna. W drugim było to samo, tylko w drugą stronę. Trzeci set, owszem, zacięty, ale sama końcówka z wyraźnie określonymi rolami obu aktorek. Amerykanka przyspieszyła na ostatnim wirażu, a Sabalenka jakby zapomniała, że bieg na trzy okrążenia też musi kończyć się finiszem.
Nie będę pisał, że w moim mniemaniu Iga była wczoraj znacznie bliżej wygranej z Keys niż dziś Sabalenka. Tego empirycznie nie sprawdzimy, więc nie ma sensu tego pisać. Było, minęło. Szkoda kolejnej wielkiej szansy na Wielkiego Szlema, ale na pewno można być zadowolonym z formy, jaką Polka w tym roku w Melbourne pokazała.
I jeszcze jedna rzecz. Tak bardziej na marginesie, bo to sprawa, może nie drugorzędna, ale na pewno mniej ważna od wyników tego turnieju. Przegrywając dziś z Madison Keys, Białorusinka straciła sporo punktów w rankingu. Utrzymała, co prawda, prowadzenie, ale jej przewaga nad Igą to w tej chwili niecałe 200 oczek.
Jest jednak druga strona medalu. W Dosze Iga swojego rankingu na pewno nie poprawi, a Sabalenka, jeśli zdecyduje się na start, to na pewno. Więc ta różnica na pewno wzrośnie. Jeśli Saba będzie grać dobrze, to nawet znacząco. Jeśli Iga nie obroni tytułu, to więcej niż znacząco. Dlatego, jeśli ktoś przeżywa to, czy Polka jest tam pierwsza czy druga, to radzę się w najbliższym czasie rankingiem nie podniecać. Przez dobrych parę, jeśli nie paręnaście, tygodni wszystko zależeć będzie od Sabalenki. Nawet wtedy, kiedy Polka obroni wszystkie tytuły zdobyte na wiosnę zeszłego roku.
Czy uważam, że zmiana trenera przynosi Idze już pozytywne efekty? Tak, uważam. Widać zmiany, które w szerszej perspektywie powinny się przełożyć na jeszcze lepszą jakość gry niż w Melbourne, lepsze wyniki i, w efekcie, wyższą pozycję Polki w stadzie. Wyższą, czyli pierwszą. Czy mój optymizm jest przesadny? Nie wykluczam, choć myślę, że niekoniecznie.
Inne tematy w dziale Sport