W tegorocznym Australian Open wszystko, co związane jest z jej (i nie tylko) występami, układa się, jak dotąd, pod Igę.
Przy czym ta porażka moskiewskiej Kazaszki (kazachskiej moskwianki?) świadczy o dwóch rzeczach. Po pierwsze to ona nie była w Melbourne w optymalnej dyspozycji. Po drugie jej zwyciężczyni (bo pogromczynią w żadnym razie nie chciałbym jej nazywać), Madison Keys, będzie bardzo niebezpieczną rywalką. I nie sugerowałbym się ani aktualnym bilansem spotkań Polki z Amerykanką (4:1), ani tym, że dwie ostatnie, dość świeże zresztą, potyczki Świątek dość wyraźnie przesądziła na swoją korzyść. Na hardzie bowiem stan ich dotychczasowych pojedynków to 1:1. Pamiętam ten ich, jedyny przegrany przez Igę, mecz. 2,5 roku temu w Cincinnati miał miejsce. Rezultat końcowy tego nie oddaje, bo Polka miała mocną końcówkę, ale do tej końcówki to na korcie praktycznie jej nie było. A był rok 2022. Rok największych sukcesów NDN-u. Co prawda pół roku wcześniej Polka rozniosła w Kalifornii Amerykankę niczym ostatnie dwa razy Barcelona Real, ale Indian Wells to specyficzny hard, dużo wolniejszy od większości pozostałych.
Tak więc przed tym meczem polski kibic w ewentualnym hurraoptymizmie winien być z lekka ostrożny, natomiast Iga od początku spotkania bardzo skoncentrowana. Podobnie zresztą jak przed ćwierćfinałem, mimo że ten wydaje się, przynajmniej w tym momencie, pestką.
A propos jeża.
Wracając do Keys. Żeby zagrać w półfinale z Igą musi jednak najpierw pokonać Switolinę. A to, jak wskazują australijskie doświadczenia Kudiermietowej, a przede wszystkim Paolini, może być trudne. Amerykanka ma, co prawda, z Ukrainką bilans dodatni (3:2), ale ostatni bezpośredni pojedynek rozegrały trzy lata temu w Adelajdzie, a w dodatku jedyne spotkanie rozegrane w ramach AO, wygrała akurat Switolina. Tyle, że aż 5 lat temu, co ma się, mniej więcej, tak do obecnej rzeczywistości, jak piernik do wiatraka.
Ukrainka, owszem, robi tutaj błędy, ale też w niebywały sposób potrafi odwracać wyniki przegranych, wydawałoby się, spotkań. Tak zrobiła w sobotę, tak też było dzisiaj. Przy czym patrząc na rezultat ostatniej bezpośredniej potyczki Igi ze Switoliną w Dubaju, gdzie nawierzchnia, jak wiemy, wolna nie jest, wypada wręcz być niepoprawnym optymistą. Od tamtego czasu minęło, co prawda, ponad 10 miesięcy i każde korty są inne, ale jeśli ktoś powinien się takiego spotkania obawiać, to raczej nie musi to być Iga Świątek.
Reasumując. Są szanse na finał. Duże szanse. Co nie znaczy, że nie należy zachować w tej kwestii nieco rezerwy. 1,5 roku temu, po wygranej z Bencic, też wydawało się, że już nic nie może odebrać Idze finału w Londynie. Tymczasem nie było jej nawet w półfinale.
PS
To był prawdziwy Blue Monday dla Jana Zielinskiego. Przegrał zarówno w deblu, jak i w mikście. To jednocześnie oznacza, że wracamy do jakże częstej w Wielkich Szlemach w kilku ostatnich latach sytuacji. W turnieju została nam tylko Iga. Ale czemu tu się dziwić? Taki turniej jak AO'23 zdarza się, z naszego punktu widzenia patrząc, raz na sto lat. A chyba jeszcze rzadziej.
Komentarze
Pokaż komentarze (24)