Ponieważ nasi skoczkowie, nie licząc Pawła Wąska, zawodzą na całej linii, no to siłą rzeczy człowiek kierował w tym tygodniu większość uwagi na Australię. Tam, do dzisiaj, to myśmy wygrywali, a nie, tak jak w przypadku skoków narciarskich, patrzyli jak inni skaczą 20m dalej.
Wszystko co dobre ma jednak kiedyś swój koniec. Tenisowa reprezentacja Polski przegrała dziś w finale United Cup z USA. Przegrała dość wyraźnie. O dziwo lepiej w dniu dzisiejszym zaprezentował się Hurkacz, który stoczył bardzo wyrównany pojedynek z czwartą aktualnie (Polak jest 16-ty) rakietą świata, Taylorem Fritzem. Iga trafiła dziś na ścianę w postaci Coco Gauff, której nie mogła w żaden sposób sforsować. Polka grała, moim zdaniem, dobrze. Ale Amerykanka grała znacznie lepiej. Przede wszystkim lepiej wytrzymywała wymiany i robiła mniej „niewymuszonych”, cokolwiek pod tym pojęciem rozumieć, błędów. Tak w ogóle to Gauff, po wyrzuceniu z ławki trenerskiej Gilberta (proponowałem jej to dużo wcześniej, ale ona najprawdopodobniej nie czyta Salonu 24, albo czyta, tylko słabo rozumie po polsku), wraca, a może już wróciła, do formy z okolic US Open’23 i jest w tej chwili moją główną faworytką do wygrania Australian Open. Wiadomo. Trzeba będzie pokonać będącą na niezłej fali Sabalenkę, groźne będą Andriejewa (tak, tak!), Świątek (tak, tak!) i Rybakina, ale na ten moment, gdybym miał postawić u buka na czyjeś zwycięstwo w styczniowym Szlemie (czego oczywiście nigdy nie zrobię), to zakreśliłbym jej nazwisko.
Przed finałem Iga wygrała kilka ważnych spotkań. Z Muchovą, z Boulter i, przede wszystkim, z Rybakiną. Po tym ostatnim liczyłem nawet, że zwycięstwo z Kazaszką da jej takiego kopa, że łyknie Coco niczym pelikan rybkę. Amerykanka to już jednak teraz inna Coco. Przestała być dla Igi chłopcem do bicia. Niesamowicie poprawiła forhand, dużo rzadziej psuje drugie serwisy. Dobrze się ją ogląda.
Przed nami Australian Open. I tam trzeba by było uzyskać nie przyzwoity, ale bardzo dobry wynik. Znacząco lepszy od wyniku uzyskanego w roku ubiegłym. O klasę, a może nawet trzy, lepszy. Co by nim było? Oczywiście zwycięstwo, ale również finał. Półfinałem też pogardzić nie wolno by było, ale po tych ważnych wygranych w United Cup apetyt nieco urósł. Coco go dzisiaj trochę stemperowala, ale może się okazać, że ta dzisiejsza porażka wyjdzie Polce na dobre. Tylko niech wyjdzie.
A ten United Cup trzeba chyba odstawić na bocznicę. Skoro przez trzy kolejne lata nie umieliśmy go zdobyć, to może lepiej zając się czymś innym. Na przykład próbować wygrać w tym czasie jakiś turniej w Brisbane albo w Adelajdzie. A w United Cup wystawić drugi garnitur. Nie jest w końcu taki słaby w porównaniu z pierwszym. No bo powiedzmy sobie szczerze i z całym szacunkiem dla Hurkacza. Wygrał jeden mecz na cztery. Majchrzak też by to zrobił. A Iga nie musi wiecznie robić za pogotowie ratunkowe.
I czy to nie wszystko jedno czy w United Cup zajmujemy drugie czy dwunaste, powiedzmy, miejsce? W tenisie liczą się głównie zwycięstwa. I to indywidualne. Te drużynowe znacznie mniej. Ok. Mieliśmy szansę dzisiaj. Mieliśmy jeszcze większą w zeszłym roku. Obie zmarnowaliśmy. Wystarczy. Na opieraniu przygotowań do AO na United Cup-ie wyszliśmy w poprzednich latach jak Zabłocki na mydle. Więc może pora oprzeć te przygotowania na czym innym?
Na koniec krótka uwaga dotycząca wyników plebiscytu Przeglądu Sportowego na najlepszego polskiego sportowca roku ubiegłego, ogłoszonych na zorganizowanej w tym celu wczorajszej gali. Ja mam oczywiście bardzo dużo szacunku do całej trójki „medalistów” rzeczonego plebiscytu. Ale nie dajmy się zwariować!
Ok. Aleksandra Mirosław zdobyła, jako jedyna osoba z naszego kraju, olimpijskie złoto. Niech będzie pierwsza, choć ja pamiętam sytuację jak prawie 30 lat temu Marek Citko pokonał wszystkich siedmioro złotych medalistów z Atlanty. To oczywiście świadczy tylko o tych, którzy w tamtym plebiscycie głosowali, ale fakt jest faktem. Ale już druga wczoraj Natalia Bukowiecka, de domo Kaczmarek, złotego medalu z igrzysk nie przywiozła. Srebrnego też nie. Przywiozła brązowy. Taki jak Iga. Oprócz tego wygrała jeden mityng i na kilku była w czołówce. Zeszła poniżej 49 s na okrążeniu, ok. Ale Iga wygrała Wielkiego Szlema i cztery Tysięczniki! A siatkarze? Zdobyli srebro. Ale jakim fuksem! Iga niczego w zeszłym roku nie zdobyła fuksem. I jeszcze musiała udowadniać, że nie jest wielbłądem, bo jej jakaś świnia podłożyła fiolkę z dopingiem. Co miało zasadniczy wpływ na jej postawę i wyniki w końcówce roku.
Zastanawiam się też, co musiałby zrobić Bartosz Zmarzlik, żeby zasłużyć na zwycięstwo w takim plebiscycie. Chyba zdjąć spodnie i wystawić gołą pupę. Przewidywałem, że Iga tego plebiscytu nie wygra. W końcu przestała być światową jedynką, miała słabą końcówkę roku. Ale że jej nie ma na podium? Panie Bartoszu! Pani Igo! Wiem, że to bez znaczenia i niczego nie zmieni, ale moje podium, podium długoletniego kibica sportów wszelkich oprócz tych bez sensu, jest następujące: 1. Bartosz Zmarzlik 2. Aleksandra Mirosław 3. Iga Świątek. A pozostali, z p. Natalią i p. Wilfredem, jednak nieco niżej.
Inne tematy w dziale Sport