Czyli, tak naprawdę, mimo że od samego początku rządzą w Turnieju ci sami ludzie i jest ich, de facto, tylko trzech, to dalej nie wiemy najważniejszego. Co więcej. Konkurs w Innsbrucku spowodował, że sytuacja, jak chodzi o końcowe zwycięstwo, jest napięta jak, nie przyrównując, baranie jaja.
Tschofenig, który jest niewątpliwie w najwyższej z wszystkich formie, nie wziął dzisiaj pod uwagę jednego. A w zasadzie to nawet dwóch rzeczy. Pierwsza to wiadomo. Wszyscy w Austrii, oprócz rodzin jego i Hoerla, rzecz jasna, życzą zwycięstwa Kraftowi. To rodzi konkretne konsekwencje. I to po pierwsze. I druga rzecz. Kraft i Hoerl też chcą wygrać ten turniej i są bardzo zdeterminowani, by tak się stało. A Tschofenig dziś skakał jakby miał tylko dopełnić formalności. I dlatego jest, jak jest.
Mimo wszystko dalej jest moim wielkim faworytem do końcowego zwycięstwa. Teraz już wie, że musi być przy każdym skoku maksymalnie skoncentrowany i nie robić z siebie luzaka większego niż jest on i ktokolwiek inny. Błaznował i spotkała go kara.
Przed decydującą batalią w Bischofshofen prowadzi więc Kraft. O 0,7 pkt przed Hoerlem i o 1,3 oczka przed Tschofenigiem. W przeliczeniu na metry to niecałe pół metra przewagi nad pierwszym, i jakieś 3/4m nad drugim. Czyli, delikatnie pisząc, niewiele.
Jak znam życie, to wszystko i wszyscy będą chcieli, żeby pomóc Kraftowi. Pierwszy Sedlak, potem zaraz sędziowie. Kontroler sprzętu pozostanie neutralny. On przecież w ogóle tych najlepszych od początku sezonu nie weryfikuje, więc dlaczego miałby akurat w najbliższą niedzielę czy poniedziałek?
Tak, że łatwo w finałowym konkursie ani Tchofenigowi, ani Hoerlowi na pewno nie będzie. Tym bardziej, że znacznie musiało się podnieść u Krafta morale. Dwa zwycięstwa w ostatnich trzech konkursach to raz. Ale być może jeszcze ważniejsze było w tym obszarze pokonanie samego siebie w Ga-Pa. To ten czynnik właśnie może okazać się elementem nie do przecenienia. No bo skoro skaczę w Ga-Pa nieporównywalnie lepiej niż w kilku poprzednich sezonach, to co za problem skoczyć w Bischofshofen tylko tak samo jak w zeszłym roku? Tym bardziej że, jak zawsze, przychylni pomogą, prawda?
Ja jednak wciąż stawiam na Tschofeniga. Jemu to skakanie przychodzi w tej chwili lżej niż rywalom. Wyglądają w porównaniu z nim w locie mocno spięci. Wszyscy bez wyjątku. Dlatego jak się będzie potrafił przed konkursowymi skokami odpowiednio skoncentrować i przestanie z siebie w różnych windach i przed skokiem robić błazna, to ma ogromne szanse na końcową wygraną. Niech się na tym skupi i niech tego z rąk nie wypuszcza, bo w następnych latach niekoniecznie musi taką szansę jeszcze raz dostać.
Chciałbym jednego. Żeby w Bischofshofen panowały równe dla wszystkich warunki. Niech wiej, ale każdemu tak samo. Najlepiej w jednej serii w plecy, w drugiej niech skaczą pod wiatr. I niech wygra najlepszy.
Dzisiaj z walki o ostateczne trofeum odpadli definitywnie Paschke (widać, że dotychczasowa rywalizacja go mocno zmęczyła), Forfang (pisałem, że nie będzie w stanie wytrzymać do końca Turnieju i któryś z ośmiu skoków zepsuje na pewno; no i zepsuł) i, na wszelki wypadek, wyeliminowano, a białych rękawiczkach, jeżeli tak delikatne stwierdzenie można odnieść do Sedlaka, Deschwandena. Szwajcar był de facto jedynym, który mógł jeszcze coś, jak chodzi o końcowe pudło, zamieszać. Dziś Sedlak się postarał żeby, jakby co, nie mieszał. Dlaczego zawodnik ścisłej czołówki musiał skakać w warunkach odbiegających totalnie od tych, w jakich skakali jego najgroźniejsi rywale, wie tylko Sedlak. I jego mocodawcy. Helwet sobie, notabene, świetnie poradził, ale różnica w warunkach jakie miał przy swoich skokach, spowodowała, że stracił dziś do zwycięskiego duetu po prawie 20 punktów. Co, de facto, eliminuje go z walki o końcowe podium. Po sobotnim konkursie jego strata do trzeciego Tschofeniga to 22,5 punktu.
Na koniec. Wypada wspomnieć o świetnej postawie Pawła Wąska. W obliczu słabiutkiej, żeby nie napisać żałosnej (Żyła), postawy naszych pozostałych skoczków (niech nikogo nie zmylą dzisiejsze, znów bardzo szczęśliwe, punkty Wolnego i Kubackiego), należy ten wynik docenić. I styl, w jakim został osiągnięty, również. Oczywiście. Polak miał dziś trochę szczęścia do wiatru. Ale Zniszczoł też miał i co? To oczywiście najlepszy wynik Wąska w całej jego pucharowej karierze. Osiągnięty w bardzo prestiżowym i, jak na Innsbruck, dość równym (pogodowo) konkursie. To też ważne. Muszę przyznać, że przed turniejem nie spodziewałem się aż tak dobrej postawy naszego reprezentacyjnego, 25-letniego, „juniora”. Oby w Bischofshofen było podobnie. Są bowiem duże szanse na ukończenie przez naszego zawodnika całego Turnieju w czołowej 10-tce. To nie jest w polskich skokach aż tak częste zjawisko jakby się, traktując sprawę po łebkach, wydawało.
Żeby nie było, że nie ma pointy. Ponieważ nie napisałem (a w zasadzie powinienem, bo to już przesądzone) tego w tytule, więc zakończę niniejszy wywód tym oto, dla niektórych sympatycznym, dla innych mniej radosnym, akcentem. Proszę Państwa. Niemcy, po raz 23-ci z rzędu, zakończą Turniej 4 Skoczni nie zdobywszy głównego trofeum.
Nie żebym ich bardzo żałował, ale ewentualną frustrację z tego tytułu doskonale zrozumiem. My nie wygraliśmy Turnieju ledwie od czterech lat, a już się człowiek irytuje. Nie wyobrażam sobie co by było, jakbym był Helmutem.
Inne tematy w dziale Sport