Felieton celowo napisany ponad tydzień po ostatniej z serii totalnych klęsk.
Żeby nikt nie myślał, że w emocjach
To znaczy tak. Jak faktycznie być powinno, to się okaże dopiero w następnej edycji LN. Jak nasza obrona będzie grała tak, jak ostatnio, to w roku 2026 mamy duże szanse zagrać jeszcze półkę niżej.
W każdym razie koń, jaki jest, każdy mógł dokładnie zobaczyć. Najpierw dwukrotnie na Narodowym, potem w Porto, i znów w Warszawie.
Po doświadczeniach, które nabyli miesiąc wcześniej na Narodowym, Portugalczycy uznali, pewnie poza trenerem, że z Polską to można wygrać mecz grając w chodzonego. No i sobie w niego grali. W przerwie dostali od Martineza burę i się babci, znaczy naszym, sr.nie skończyło. Legliśmy niczym Niemcy pod Stalingradem. Pokazując w drugiej połowie wszystkie, znane zresztą już doskonale w całej Europie wcześniej, „walory”. Trzy dni później, grając z naprawdę przeciętną Szkocją, do wszystkich wcześniejszych „przewag” dołożyliśmy jeszcze jedną. Fatalną skuteczność.
Jeszcze raz podkreślę. Dobrze się stało, żeśmy spadli z ligi A. To nie jest nasza półka. My tam pasujemy jak krawat do świni. Dwa lata temu uratowaliśmy zupę tylko dlatego, że UEFA, czy kto tam te rozgrywki organizuje, bała się dopuścić do tego, żeby grzędę niżej siedziały Niemcy (bo się przecież nie godzi, prawda?), więc szybko przereorganizowała rozgrywki, którego to przereorgacośtam beneficjantem, przez przypadek, zostaliśmy też my. W zeszłym roku udało nam się trafić na podobnych, a jak się okazało, jeszcze większych drwali od naszych i z tego pojedynku „kto gorszy” zwycięsko wyszła Walia. Teraz nie starczyło nawet umiejętności na innych drewniaków z Brytanii. Drewniaków w rozumieniu ogólnym tego słowa, bo przy kopaczach z Polski Szkoci wyglądali technicznie jak, żeby pozostać na rodzimym rynku i trafić do wszystkich, Zieliński przy Krychowiaku albo, jeszcze lepiej, Gliku.
Niektórzy podnoszą argument, że stracimy kontakt z najlepszymi. Przecież teraz, jak z nimi gramy, to i tak go nie ma. Chyba, że za kontakt uznamy liczne razy, które zaserwowała nam w ostatnich dwóch meczach Portugalia. Myślę, że tego typu kontakt nie jest nam chwilowo potrzebny. Mieliśmy naprawdę słabą grupę. I byliśmy w niej zdecydowanie najsłabsi. Bez względu na to, co tam dyrdymali po meczu do kamer Tymoteusz Puchacz. Chorwacja to cień zespołu sprzed kilku lat, a i tak byli od nas o klasę lepsi w jednym i przez większość drugiego meczu.
Dzięki trikom Adama Nawałki w postaci unikania meczów nie dających punktów do rankingu, udało nam się kilka dobrych lat temu znaleźć w piłkarskiej hierarchii znacznie wyżej niż na to zasługiwaliśmy. To nam przez te kilka lat dawało niezasłużone profity. Nasza beznadziejna, przez co najmniej siedem lat, gra spowodowała, że dryfujemy pomalutku na swoje miejsce. Dryfujemy na nie, bo źle gramy. Źle gramy również dlatego, że od lat mamy bardzo słabych selekcjonerów. Najlepszy z nich, który obiektywnie biorąc nie był wcale jakimś orłem, widząc ten nasz PZN-owski burdel, zdezerterował zanim zdążył coś na stałe i trwałe zmienić. Oczywiście stado dziennikarskich sępów i PZN-owskich klakierów wykorzystało tę ucieczkę do tego, by przypisać mu wszystkie przewiny, które popełnił i których nie popełnił. A tymczasem to za Sousy, pierwszy raz od czasu meczu z Portugalią w roku 2006, graliśmy wreszcie w piłkę. Na jego miejsce przyszedł murarz, który sprowadził grę reprezentacji do farsy/groteski. Potem, chyba żeby pokazać jacy to beznadziejni są trenerzy obcego chowu, zatrudniono dziadka Santosa, który nadawał się do wszystkiego, tylko nie do tworzenia nowej reprezentacji. Rezultat tego zatrudnienia okazał się oczywisty. No i tym sposobem nastał nam na selekcjonerskim tronie najlepszy kolega prezesa PZN.
Michał Probierz prowadzi reprezentację już od ponad roku. Dwa razy dłużej niż trwała kadencja Santosa czy Sousy. Co zrobił? Mówi, że gramy ofensywnie. No, gramy. Jako miłośnik gry ofensywnej powinienem się non stop z tego cieszyć. Ale tego nie robię. Nie robię, bo my gramy ofensywnie tak, jak ja w trzeciej klasie podstawówki, bo później już nie, grałem z kolegami na podwórku. Wszyscy na hurra do przodu, a z tyłu jakoś będzie. A jak nie, to nie będzie. No i nie ma.
Ja się pytam. Jest gorsza obrona niż nasza? Nie widziałem i nawet nie słyszałem. Jest jakiś plan gry? Bo mi to przypomina moje lekcje WF-u w rzeczonej trzeciej klasie jak pan od sportu wychodził na środek boiska, rzucał piłkę i krzyczał: „Grajcie”. Lewandowskiemu się już nawet nie chce przyjeżdżać. Tak jest, zdaje się, zafascynowany taktyką trenera. A te wszystkie debiuty to chyba na zasadzie losowania ME czy MŚ się odbywają. Trener wrzuca kartki do kapelusza i wyciąga jedną czy dwie z nazwiskiem. Przy czym przed następnym meczem to samo. Wszystkie kartki wracają do kapelusza i nowe losowanie. Nie ma się co dziwić, że nie widać w tym żadnej konsekwencji. Tak zawsze było i będzie w TOTK-u.
I ta, niczym nie zmącona, lekkość wypowiedzi oraz nie przystający do rzeczywistości, również niczym niezrażony, optymizm. Z czego go Pan bierze, Panie trenerze?
Ponieważ, w przeciwieństwie do Michała Probierza, nie budują mnie porażki 1:5 albo 1:3 u siebie oraz przegrane w ostatniej minucie na własnym boisku z totalnymi przeciętniakami, to właśnie dlatego uważam, ze w przyszłym sezonie mecze reprezentacji Polski w Lidze Narodów będą bardziej strawne do oglądania. Mniej goli nam do sieci, po prostu, powinno wpadać. Bo o zmianie jakości naszego zespołu, w sensie zmiany trenera, można zdaje się zapomnieć. Pan Kulesza musiałby chyba wcześniej spaść, i to z hukiem, ze stołka. Na co, niestety, też się nie zanosi.
Inne tematy w dziale Sport