Są jubileusze i jubileusze. Jedne weryfikowalne, drugie mniej. Jedne ważne, drugie mniej.
Jestem za tym, żeby do tych mniej ważnych i mniej weryfikowalnych nie przykładać żadnej wagi. A jeżeli już, to mówić o nich jedynie w kategoriach anegdoty. No bo jest różnica między ilością bramek przypisywanych Ronaldo, z których każda jest, i to przez kamerę, udokumentowana, a częścią goli strzelonych (ponoć) przez Pelego, i zaliczanych mu do statystyk tylko dlatego, że jakiś, podejrzanej proweniencji i urody, świadek stwierdził, że widział jak Brazylijczyk strzelał je na placu za pobliskim hasiokiem.
O golach Roberta Lewandowskiego, tych udokumentowanych, pisałem już na Salonie kilka razy. Dziś piszę po raz kolejny, bo jest też ku temu dobra okazja.
W zeszłą sobotę nasz najlepszy w historii strzelec dołączył bowiem do dość wąskiego, jak mniemam, grona piłkarzy, którzy w ciągu całej kariery zdołali pokonać bramkarzy swoich pierwszoligowych europejskich rywali 400 (słownie: CZTERYSTA) lub więcej razy.
Ja oczywiście dokładnie nie wiem, i sprawdzał tego na pewno nie będę, kto poza Polakiem ten pułap osiągnął. Paru takich graczy wymienić pewnie bym umiał, ale ponieważ na pewno nie znam ich wszystkich (albo znam, ale nie wiem, że czegoś takiego dokonali), to się mądrzył nie będę.
Ważne jest jedno. Strzelona głową w 56 minucie meczu z Realem druga bramka, była równo czterysetną w karierze Polaka, którą zapakował przeciwnikom w rozgrywkach ligowych. Chodzi oczywiście o rozgrywki najwyższych lig w poszczególnych krajach, a nie jakieś A-klasy czy ligi trzecie zwane, chyba dla draki, drugimi.
No więc w polskiej ekstraklasie strzelił Lewandowski, przez dwa sezony, 32 gole. Wszystkie dla Lecha. Dla Borussi przez 4 lata zdobył łącznie 74 ligowe bramki. Aż 238 goli padło jego łupem, kiedy reprezentował barwy Bayernu. W Monachium występował, jak wiemy, dwa razy dłużej niż w Dortmundzie, czyli lat 8. Przez dwie i pół zimy w La Lidze zanotował, jak dotąd, 56 trafień.
Rachunek jest prosty. 32+74+238+56=400.
Osobiście podchodzę do tej ostatniej gwałtownej zwyżki formy Roberta z lekkim dystansem. Raz, że jest stary i nie wiem, czy ten niesamowity progres, który ostatnio notuje, może być w jego wydaniu czymś długotrwałym. Dwa, że obawiam się, że wobec zaistniałej sytuacji obrońcy zespołów przeciwnych „otoczą” Polaka jeszcze większą niż dotąd „opieką”, a na odgwizdywanie na nim fauli i adekwatne do tych fauli karanie winnych Lewy u hiszpańskich sędziów na pewno nie może liczyć. I to nie tylko w meczach z Realem.
Tym niemniej, gdyby od tej chwili do końca obecnych rozgrywek był nawet dwa razy mniej skuteczny niż do tej pory w tym sezonie, to i tak powinien strzelić w lidze koło 30-tu bramek. To powinno go doprowadzić do drugiego w karierze Pichichi i znalezienie się w czołowej 150-tce strzelców La Liga w historii (tyle nazwisk pokazują zestawienia Transfer Markt). Obecnie na 150-tym miejscu w tej tabeli jest Carlos Vela, który pokonywał w rozgrywkach La Ligi bramkarzy rywali 69-krotnie. Lewandowskiemu brakuje więc do niego 13-tu trafień. Jak będzie strzelał w tempie z października 2024, to dogoni Meksykanina za 6 kolejek. Jak w tempie z wiosny to na koniec sezonu.
Następnej okrągłej, 450-tej, pierwszoligowej bramki naszego snajpera już się nie spodziewam. Byłby to bowiem nie tylko rekord świata oldbojów w kategorii +37, ale i ogólnie rzecz jest z normalnej perspektywy nie do wyobrażenia. Oczywiście jakby tak Robcio, przez przypadek rzecz jasna, te 450 goli jednak napykał, to z radością posypię głowę popiołem i nawet mogę tę swoją niewiarę w jego geniusz strzelecki głośno odszczekać oraz złożyć publiczną samokrytykę.
Tymczasem delektujmy się liczbą 400 (słownie: CZTERYSTA), bo nie wiadomo, czy przez najbliższe 100 lat ktokolwiek w Polsce zbliży się do tego wyniku. Choćby na 100 bramek.
Inne tematy w dziale Sport